Donald Tusk nie jest Leszkiem Millerem. Wbrew powtarzanej od lat, a ostatnio szczególnie popularnej tezie, Platforma Obywatelska nie jest partią taką jak SLD w latach 2001–2004. Zarzuty, jakie można postawić obu politykom i obu formacjom, są różne i warto o tym przypominać, aby nie popaść w łatwą przesadę. Przedstawmy dwa istotne argumenty.

Po pierwsze – Tusk stoi na czele partii, która korzysta ze stabilnego mechanizmu finansowania z budżetu państwa. Platforma, przy wszystkich swoich wadach, nie jest ugrupowaniem na posyłki dla żadnego z oligarchów, nawet jeżeli stara się nie naruszać ich żywotnych interesów.

Po drugie – PO, podobnie jak inne partie władzy – buduje swoją siłę, wykorzystując zasoby instytucji publicznych i firm będących własnością skarbu państwa, a na niższych poziomach – spółek komunalnych. Nie ona pierwsza. Mechanizm pasożytowania ugrupowań na zasobach państwowych został precyzyjnie opisany w odniesieniu do czasów SLD i AWS. Gdyby PiS rządziło dłużej, zapewne także uległoby pokusie wzmacniania swoich struktur poprzez podobne praktyki.

To, co usłyszeliśmy w kuluarach dolnośląskiego zjazdu Platformy, mogło paść również w rozmowie między ludźmi AWS-owskiej prawicy i SLD-owskiej lewicy. Co nie znaczy, że jest to zachowanie godne pochwały, raczej fatalna norma partyjnej polityki w obecnych czasach. Formacje są w stopniu większym niż w latach 90. budowane z karierowiczów i konformistów, którzy nie interesują się polityką w wymiarze innym niż czysto osobisty. Co więcej – tego się w zasadzie od nich oczekuje: żeby udzielali poparcia i nie wtrącali się do wielkiej polityki.

Żaden z liderów funkcjonujących dziś ugrupowań nie jest zwolennikiem partii opartej na wielu nurtach, swobodnie ze sobą rywalizujących i zabiegających o przekonanie licznej grupy członków. Formacje polityczne są małe, zamknięte, obliczone na udzielanie wsparcia lokalnym liderom. Tusk tego nie zmieni, choćby dlatego, że jest jednym z beneficjentów tego systemu.

Jednak jest to system inny niż ten, jaki funkcjonował w czasach AWS i Millera, w którym prawdziwe interesy robiono z silnymi ośrodkami biznesowymi spoza polityki. To dlatego reakcja Tuska na aferę hazardową, podobną pod pewnymi względami do sprawy Rywina, była tak ostra i tak różna od dzisiejszej. Tusk nie akceptuje mechanizmów dogadywania się z biznesem, które – jak wynikało z prac komisji śledczych w Sejmie IV kadencji – nie były wyjątkiem sprokurowanym przez nierozgarniętego producenta filmowego, lecz regułą, którą ów producent niefortunnie zastosował.

Donald Tusk miał dość siły, by uniezależnić się od oligarchów, by nie budować swojej pozycji na dobrych relacjach z czołówką listy najbogatszych Polaków. Ale nie ma dość siły – i jak sądzę, nie ma jej żaden inny polityk – by skutecznie powstrzymać mechanizm wymiany poparcia politycznego w zamian za posady w firmach i administracji. Co więcej – jak wynika z opisów niechętnych mu osób – wykorzystuje ten mechanizm, pod warunkiem że obsługują go inni. Jeśli się pomylą, pójdą za daleko – może zawsze ich działania ukrócić.

System Tuska jest sprawniejszy niż system Millera. W większym stopniu odwołuje się do cynizmu partyjnych kolegów, sprawnie wykorzystuje niskie motywacje angażowania się w politykę. Jest znacznie trwalszy i daje liderowi ugrupowania większą władzę niż ta, z której korzystał szef SLD.

Główną wadą Tuska nie jest zatem podobieństwo do Millera. Tak jak główną wadą PO nie jest to, że jako partia władzy powtarza złe nawyki AWS czy SLD. Jeżeli już szukamy analogii – porównałbym Tuska raczej do Pawlaka z lat 1993–1994 z jego programową niechęcią do reform i strukturalnych zmian. Postawiłbym zarzut zmarnowania politycznej energii z lat 2004–2005, kiedy to dwie formacje centroprawicowe miały dość jasny plan naprawy państwa, całkowicie zapomniany przez rządzącą nami od sześciu lat ekipę. Jednak to już całkiem inna historia…

Rafał Matyja

Artykuł ukazał się w internetowym Tygodniku "Nowa Konfederacja", który współpracuje z portalem Fronda.pl.