„Dlaczego ściągnąłeś mnie z powrotem?” Szare oczy Gary’ego były szeroko otwarte, widać w nich było desperację, a jego nieogolona twarz była czerwona ze złości.

Można by pomyśleć, że miałem pewną przewagę nad budzącym się po operacji chirurgicznej pacjentem w szpitalnej piżamie, ale nie byłem w stanie się ruszyć – ów krzepki weteran wojny w Wietnamie podniósł mnie za kołnierz na korytarzu, wypadłszy na mój widok ze swojej sali jak olbrzym z lasu.

W takich chwilach jak ta zastanawiałem się, co mną kierowało, kiedy postanowiłem zostać lekarzem. A jednak dorastałem przekonany, że medycyna to moja przyszłość. Nie tylko dlatego, że cechowała mnie naturalna ciekawość i lubiłem pomagać ludziom, ale też i dlatego, że zawsze pociągała mnie nauka i jej racjonalizm. Jednak w tym momencie nie pomogłoby mi żadne rozumowanie, gdyby ten przywódca gangu, niemal dwumetrowy olbrzym z ciałem pokrytym tatuażami, zechciał przepchnąć mnie przez ścianę do sali obok.

<<< KSIĄŻKĘ MOŻESZ KUPIĆ TUTAJ ! WARTO ! >>>

„Po co ściągnąłeś mnie z powrotem?” – krzyczał.

Byłem tak oszołomiony, że zdołałem jedynie niewyraźne wymamrotać: „Co ma pan na myśli?”.

Przez kilka sekund piorunował mnie wzrokiem, po czym powiedział stanowczo: „Było mi dobrze tam, gdzie byłem! Było dobrze!”.

Gdy rozluźnił uścisk i postawił mnie na podłodze, odważyłem się zadać jeszcze jedno pytanie: „Co ma pan na myśli?”.

Wiedziałem jedynie, że kilka dni wcześniej Gary, który nie miał jeszcze pięćdziesiątki i był prawdopodobną ofiarą tzw. czynnika pomarańczowego, został wwieziony na wózku do sali operacyjnej w Centrum Medycznym Hunter Holmes McGuire w Wirginii, na zabieg wprowadzenia balonu angioplastycznego do schorowanego serca. Najpierw włożyliśmy mu do serca cewnik. Potem, gdy chirurg ostrożnie wprowadzał balon, aby poszerzyć naczynie krwionośne w sercu Gary’ego, ono nieoczekiwanie przestało bić – na stole operacyjnym. Czym prędzej przygotowaliśmy defibrylator, aby przywrócić akcję serca, ale urządzenie nie zadziałało. Pospiesznie naładowaliśmy je i spróbowaliśmy raz jeszcze... i nic. Po trzeciej próbie mieliśmy już pewność, że defibrylator nie działa, więc rozpoczęliśmy normalną reanimację, aby utrzymać go przy życiu, dopóki nie znajdziemy jakiegoś rozwiązania.

W ciągu tych szaleńczych minut liczba personelu medycznego w niewielkiej sali operacyjnej podwoiła się, dodatkowi ludzie rzucili się nam z pomocą. Taka sytuacja awaryjna zawsze wymaga kontrolowanego chaosu wśród zespołu medycznego, ale tego dnia wszystko było bardziej chaotyczne niż zwykle: podczas gdy grupa lekarzy i pielęgniarek zajmowała się pacjentem, część personelu sprawdzała desperacko kolejne gniazdka elektryczne w sali z nadzieją, że może uda się uruchomić defibrylator. Kiedy ta nadzieja zawiodła, rzucili się na oddział kardiologiczny po urządzenie zastępcze. Tymczasem od ciała Gary’ego poodpadały elektrody EKG, a ktoś niechcący nadepnął na przewód kroplówki. Musiałem więc wczołgać się pod stół operacyjny, by ponownie ją podłączyć. W tej chwili przyniesiono pospiesznie nowy defibrylator i kiedy podłączyliśmy elektrody do klatki piersiowej Gary’ego i przeprowadziliśmy wstrząs, jego serce znów zaczęło normalnie bić.

Zazwyczaj przeżycie kolejnego dnia jest powodem do radości, a nie wściekłości. Ale kiedy Gary powiedział mi, czego doświadczył w czasie, gdy leżał na stole operacyjnym, zacząłem rozumieć jego agresywną reakcję. Zaczął: „Byłem poza swoim ciałem i patrzyłem w dół. Widziałem pana pod stołem...”. I dodał, że pomimo chaosu panującego w pomieszczeniu, ogarnął go błogi spokój. Spokój, którego nie chciał się pozbyć. Powrót do tego świata po tych kilku minutach nieziemskiego spokoju, po odnalezieniu doskonałej równowagi, wydał mu się męką.

Mogłem zbyć to jego przeżycie, twierdząc, iż „widział zbyt dużo telewizyjnych reportaży o doświadczeniach śmierci”, gdyby nie fakt, iż bez żadnego komentarza z mojej strony Gary szczegółowo opisał wszystkie działania, jakie podejmowaliśmy, aby go ocalić, łącznie z awaryjną wymianą defibrylatora – wymianą, jakiej nie byłem nigdy świadkiem w całej swojej karierze lekarza. A fakt, iż wiedział, że szukałem czegoś na czworaka pod stołem... Nie byłby w stanie opowiedzieć wszystkiego tak dokładnie, gdyby w jakiś sposób nie widział tego na własne oczy.

Byłem zdumiony.

Wydarzenie to miało miejsce w czasie mojego ostatniego roku przed ukończeniem specjalizacji kardiologicznej i nie miałem pojęcia, jak je sobie wytłumaczyć. Czy był to znak od Boga dla lekarza, że po trudach i mozołach ziemskiej wędrówki tego człowieka czeka spokój po drugiej stronie życia? Czy dane mi było ujrzeć przez krótką chwilę spokój nieba pośród niepokojów życia ziemskiego? Mimo całego mojego wykształcenia i wyszkolenia nie znalem odpowiedzi. Były tylko pytania.

(…)

 

Kiedy po raz pierwszy spotkałem Michelle, miała dwadzieścia lat i leżała na oddziale intensywnej opieki medycznej, podłączona do respiratora, który za nią oddychał. Szczelnie przykryta aż pod brodę, ze swoimi jasnymi włosami i niebieskimi oczami wyglądała jak anioł. Dopiero kiedy odchyliłem kołdrę z szyi, widać było, w jak okropnym stanie znajduje się jej ciało: całe ramiona pokryte miała strupami i siniakami po wstrzykiwanych lekach. Kiedy przejrzałem historię jej choroby, przekonałem się, że lista problemów była bardzo długa: jej ciało trawiły infekcje, bo jej system odpornościowy zaatakowany był przez HIV i zapalenie wątroby wskutek wieloletniego uzależnienia od narkotyków. Była to bardzo, bardzo chora dziewczyna. Tak chora, że niektórzy z moich kolegów powiedzieli mi prywatnie: „Ona jest już martwa”.

Badanie, które przeprowadziłem, potwierdziło tę opinię – dla tej dziewczyny dramat życia już się zakończył. A moje medyczne doświadczenie całkowicie się z tym zgodziło: dziewczyna była umierająca.

I wtedy przypomniałem sobie doskonale mi znany cytat z Biblii: „Albowiem według wiary, a nie dzięki widzeniu postępujemy” (2 Kor 5,7) – i pod jego wpływem podjąłem nader nienaukową, ale bardzo mądrą decyzję: kierując się wiarą, nie będę ufał temu, co widzą moje oczy, ale będę się modlił, aby przeżyła. Zapodałem jej zatem najlepsze lekarstwo, modląc się za nią codziennie... i trzy tygodnie później ta „martwa dziewczyna” zaczęła samodzielnie oddychać. Trzy miesiące później opuściła szpital, a z czasem przeszła duchową przemianę, która była znacznie większa niż ta fizyczna.

A oto klucz: Pan daje nam wszystkim systematycznie wgląd w ten drugi świat poza doczesnym, ale czy patrzymy nań oczami duchowymi, czy też nie widzimy go fizycznymi? A kiedy go dostrzegamy, jak reagujemy? Czy odbieramy go jako zwykłą ciekawostkę i zbieg okoliczności, czy też przyjmujemy tę wiedzę, dajemy się przekonać i pod jego wpływem zmieniamy się?

Co do mnie, to dowody na istnienie świata pozaziemskiego wymuszały na mnie pytania, na które naprawdę musiałem znaleźć odpowiedzi, jeśli chciałem być tak dobrym lekarzem, jak to możliwe. Ale zadanie sobie tych pytań zmusiło mnie do wyciągnięcia pewnych wniosków – zaś wnioski te uczyniły ze mnie lepszego męża i ojca.

Jaki jest cel precyzji i rzeczywistości naszego fizycznego świata? Czy życie po śmierci ma taką moc, że zatwardziały gangster może przeżyć doświadczenie życia po śmierci? Czy przyznam, że może istnieć coś poza światem i życiem doczesnym – a potem zbadam, czy istotnie jest ono tak dobre, pełne spokoju, światła i życia, jak twierdzą inni? Czy też będę zaprzeczać każdemu przejawowi niewidzialnego?

To były kolejne stopnie wiodące mnie do działania w świetle niebiańskim. Kiedy zaś  dotarłem do końca swoich możliwości intelektualnych i dotychczasowych doświadczeń, pewnego dnia sięgnąłem do swoich doświadczeń z dzieciństwa i zacząłem się modlić: „Boże, potrzebuję Twojej pomocy w tej sprawie”.

To, co się później wydarzyło, nie przypominało porażenia piorunem, lecz powolne przebudzenie przez łagodne promienie słoneczne. Nie da się dokładnie określić, kiedy miękkie słoneczne światło zaczyna przedzierać się delikatnie przez zamknięte powieki i pobudzać mózg, ale w którymś momencie to robi i wtedy otwieramy oczy – i w jakiś sposób chłód nocy zostaje zastąpiony przez ciepło nowego poranka.

To jednak nie moje prezbiteriańskie wychowanie mnie przekonało, a prawda odwiecznej obecności i mocy, które dopiero zacząłem dostrzegać. W końcu zacząłem wykształcać w sobie oczy duchowe.

Ch. Cranall, Śmierć nie istnieje, tłum. G. Waluga, Fronda, Warszawa 2016.

<<< KSIĄŻKĘ MOŻESZ KUPIĆ TUTAJ ! WARTO ! >>>