W doskonałym tekście Anety Wawrzyńczak dla portal wp.pl możemy przeczytać, że na wojnę z ISIS wybiera się coraz więcej ... kobiet. Nie tylko Kurdyjki czy jazydki ale i chrześcijanki. Cel: pokonać szatana jakim są islamscy terroryści z Państwa Islamskiego. 

Wawrzyńczak tak zaczyna swój reportarz o bojowniczkach: "Po wybuchu wojny w ojczyźnie młode małżeństwo decyduje się szukać schronienia za północną granicą. Nie odcinają korzeni, przeciwnie - wciąż nasłuchują wieści, co się tam u nich (tych dawnych nich) dzieje. Tęsknią, martwią się, boją. Strach ich jednak nie paraliżuje, chcą działać, wziąć los we własne ręce. Tylko pomysły, jak to zrobić (i gdzie), mają zupełnie odmienne. Ostatecznie jedno płaci przemytnikom za dostanie się do Europy, drugie przywdziewa wojskowy uniform i jedzie na front, walczyć z tymi, którzy pozbawili ich domu i, nieomal, honoru. (...) Tak rozdzielają się losy 24-letniej Haseby Nauzad i jej męża. Jedyne, co młoda kobieta o nim wie, to że bezpiecznie dotarł do Niemiec, gdzie stara się o status uchodźcy. Sama zaś z karabinem w ręku dowodzi kobiecym oddziałem, walczącym z islamistami Daesz (Państwa Islamskiego)".

Kobiety które chwytają broń i idą na wojnę z ISIS są w różnym wieku. "od nastolatek po 40-, a nawet 50-latki, i różnych narodowości i wyznań (dominują Kurdyjki-muzułmanki, ale nie brak wśród nich chrześcijanek, jazydek i Aramejek), ich historie są podobne. W każdej pobrzmiewają te same nuty - okropieństw wojny, które widziały, solidaryzowania się z ofiarami, niezgody na niesprawiedliwość, wreszcie - silnego przekonania: jak nie my, to kto?" - pisze Aneta Wawrzyńska. 

- Widziałam (dżihadystów) gwałcących moje kurdyjskie siostry. Nie mogłam tego znieść, pogodzić się z tym. Odłożyłam więc swoje prywatne życie na bok, przyjechałam bronić moich kurdyjskich sióstr i matek i stawić czoła wrogowi - mówi na przykład Haseba stacji Al-Arabija. - Zabrali ośmiu moich sąsiadów, widziałam też, jak zabijają dzieci - uzasadnia Reutersowi swoją decyzję o podjęciu walki 21-letnia Asema z Sindżaru. - Jazydzkie dziewczynki są przetrzymywane przez ISIS, a ja nie mogłam po prostu siedzieć w domu... - mówi jeszcze inna bojowniczka w reportażu The Business Insider. 

"Wśród peszmergów szczególnie wyróżnia się liczący 600 kobiet batalion 50-letniej pułkownik Nahidy Ahmed Rashid w As-Sulajmanijja w irackim Kurdystanie. Sama szlify w wojennym rzemiośle zdobywała już jako nastolatka, służąc jako łączniczka dla walczących z reżimem Saddama Husajna peszmergów i dostarczając im jedzenie, ubranie i amunicję, gdy przyczajali się w górach. Później zaczęła też organizować ataki na Mukhabarat, czyli rządowe tajne służby, wreszcie, w 1995 roku, za zgodą i ze wsparciem Dżalala Talabaniego, założyciela Patriotycznej Unii Kurdystanu (i prezydenta Iraku w latach 2005-2014), zaczęła tworzyć zręby kobiecego oddziału peszmergów (...) Kolejna grupa to chrześcijański oddział kobiecy, stacjonujący w pobliżu Tel Tamer w Syrii i sprzymierzony z milicją Sutoro, należącą z kolei do szerokiego frontu Syrian Democratic Forces. Na jego czele stoi Seeham, która dowodzi 45 katoliczkami, prawosławnymi i Aramejkami. W rozmowie z kobiecym portalem Rafinery29 opowiada, że gdy w lutym 2015 roku dżihadyści zaatakowali chrześcijańskie wioski w pobliżu Tel Tamer, zrozumiała, że to na barki kobiet spadnie ich obrona. - Mężczyźni uciekli, a wiele z nas, kobiet, zostało deportowanych i zniewolonych… Czułyśmy się tak bezbronne - mówi Seeham. I dodaje: - Stworzyłam ten kobiecy oddział, żebyśmy mogły się bronić i nasze dzieci następnym razem. Chcemy chronić nasze terytoria, by nie dopuścić do powtórki z Mosulu, Sindżaru czy Tel Tamer". 

I co najciekawsze: pogłoski mówią, że dżihadyści przegrywają w walce z oddziałami kobiecymi, dlatego, że śmierć z rąk kobiety to dla islamisty koniec marzeń o ... raju pełnym niewolnic seksualnych. Może to jest nadzieja na zniszczenie tego zła jakim jest ISIS?

Cały reportaż PRZECZYTAJ TUTAJ

kol