To ponaddwukrotnie więcej niż rok wcześniej. Eksperci mają jednak wątpliwości, czy wszystkie były uzasadnione.
Ten przepis wprowadzono w 2010 r. Pracowała nad nim m.in. posłanka PO Magdalena Kochan.
Jej zdaniem wcześniej w prawie była luka. – Znam przypadek sprzed 2010 r., gdy policjanci zaalarmowani przez sąsiadów weszli do jednego z mieszkań. Zastali kompletnie pijaną matkę karmiącą piersią trzymiesięczne dziecko. Obok bawiła się czwórka małych dzieci. Wszystkie jej odebrali, choć zgodnie z prawem powinni czekać na orzeczenie sądu rodzinnego – relacjonuje posłanka.
Posłanka zapewnia, że w celu zagwarantowania, by dzieci nie były odbierane pochopnie, odpowiednio sformułowano przepis. Zapisano, że pracownik socjalny musi działać w towarzystwie policjanta i lekarza lub ratownika medycznego.
W 2011 r. odebrano w tym trybie 474 dzieci, w 2012 r. – 500, a w 2013 r. – 571.
Skąd tak radykalny, niemal dwuipółkrotny wzrost liczby w 2014 r.?
Zdaniem Ministerstwa Pracy zmieniła się świadomość społeczna. „Zgłoszeń nie dokonują już tylko same osoby doświadczające przemocy w rodzinie, ale również sąsiedzi, do których docierają niepokojące sygnały" – sugeruje ministerstwo.
„Można stwierdzić również, że zwiększa się zaufanie do służb, które zajmują się przeciwdziałaniem przemocy w rodzinie" – dodaje.
Resort podkreśla, że większa liczba interwencji to nie powód do niepokoju. „Tyle dzieci prawdopodobnie uchroniliśmy przed tragicznymi zdarzeniami" – zauważa.
Bardziej sceptyczny jest mec. Bartosz Lewandowski z Instytutu na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris, które monitoruje sprawy sądowe dotyczące ograniczenia władzy rodzicielskiej.
– Na wzrost liczby odebranych dzieci mogło mieć wpływ wiele czynników. Bywa, że pracowników socjalnych złośliwie zawiadamiają sąsiedzi. Bardzo często taka broń wykorzystywana jest w sprawach rozwodowych. Poza tym mam wrażenie, że pracownicy socjalni coraz częściej nadgorliwie podchodzą do kwestii biedy. Gdy rodzina nie jest zamożna, zamiast ją nadzorować, łatwiej jest im odebrać dzieci – wylicza.
Bartosz Lewandowski nie zgadza się też z opinią, że przepisy sformułowano tak, by utrudniały popełnienie błędu przez pracowników socjalnych. Jego zdaniem niewłaściwie została zapisana w nich procedura zażalenia na odebranie dziecka. Teoretycznie zażalenie mogą wnieść wszyscy rodzice, a sąd musi rozpatrzyć je w ciągu doby.
W 2014 r. na 1359 przypadków odebrania dzieci było tylko 12 zażaleń, z których sąd uwzględnił zaledwie dwa. Dotyczyły one w sumie sześciorga dzieci.
Z danych Ministerstwa Pracy wynika, że ich dzieci trafiają najczęściej do domów dziecka, a następnie do rodzin zastępczych lub osób najbliższych, np. dziadków.
Tam muszą czekać na orzeczenie sądu rodzinnego dotyczące ewentualnego pozbawienia lub ograniczenia władzy rodzicielskiej. A działanie sądów rodzinnych było w ostatnich latach często krytykowane.
MT/Rp.pl