Co oznacza kryzys w Grecji dla Polski? Jak rzutuje na ewentualność wejścia Warszawy do strefy euro? Czego od Aten chce Władimir Putin, z którym grecki premier w ostatnich dniach często rozmawia przez telefon? Mówi o tym dla portalu Fronda.pl, wiceminister spraw zagranicznych w latach 2005 - 2008, poseł PiS Witold Waszczykowski. 

Portal Fronda.pl: Jakie zmiany w strefie euro może wywołać grecki kryzys?

Witold Waszczykowski, PiS: Wiele zależy od tego, poprzez jakie instrumenty strefa euro będzie rozmawiać z Grecją. Czy będą to instrumenty czysto ekonomiczne, czyli strefa euro uzna, że problem Grecji jest problemem ekonomicznym i wynika z błędu wynikającego z pewnej utopijności waluty euro? Czy też uzna ją, że projekt polityczno-ideologiczny, jakim jest strefa euro, trzeba utrzymać, a w związku z tym zastosują raczej metody polityczno-gospodarcze, czyli odsuwanie w czasie spłat, dalsze dorzucanie Grecji pieniędzy, aby sprawę tylko jak najdłużej przeciągnąć i nie dopuścić do wyjścia Aten ze strefy euro? Moim zdaniem wybranie zostaną ta druga metoda, a więc zostaną podjęte starania celem utrzymania euro jako idei polityczno-ideologicznej, a w związku z tym projekt ratowania Grecji będzie swoistą hybrydą. Niektóre z długów będą może restrukturyzowane, odsuwane w czasie, a z drugiej strony dosypywać się będzie pieniędzy, by umożliwić Grecji wegetację i dalsze trwanie w tej europejskiej utopii. Politycy mają to do siebie, że za wszelką cenę nie chcą dopuścić, by jakaś katastrofa miała miejsce za czasów ich rządów. Trzeba więc spodziewać się jak najdłuższego przeciągania obecnej sytuacji.

Problemami Grecji żywo zainteresowany jest Kreml. Jakie interesy może zrealizować Władimir Putin poprzez Ateny i jakie ma argumenty, by pozyskać Greków dla swoich działań?

Putinowi od lat zależy na rozbiciu jedności Unii Europejskiej. Chciałby kusić Grecję wizją pewnej współpracy gospodarczej, tak, jak kusił państwa objęte programem Partnerstwa Wschodniego, a przed laty jeszcze Cypr. Putin może odwoływać się do religii ortodoksyjnej, koncepcji Bizancjum, skąd przecież Rosja zaczerpnęła prawosławie. Kreml może ponadto wykorzystać lewicowe skłonności Greków, bardzo trwałe. W Grecji w latach 40. ubiegłego wieku toczyła się przecież wojna domowa między komunistami a rządem; to w tym kraju powstał ruch komunistyczny bardzo autentyczny, nienarzucony z zewnątrz w wyniku zajęcia terytorium przez Armię Czerwoną, tak jak w Polsce. Partyzantka komunistyczna rodzimego podłoża była w Grecji bardzo silna. Putin może więc celować w te sympatie. Jego problem polega na tym, że Rosja nie ma obecnie wielu instrumentów, by uratować Grecję. Może zaoferować jakieś tańsze dostawy energii, ale tylko na ograniczony czas. Jest też, być może, w stanie wygospodarować jedną czy drugą pożyczkę, ale także to jest bardzo krótkoterminowym instrumentem, który nie rozwiąże problemów Grecji.

A gdy idzie o Polskę, to co w praktyce oznacza dla nas grecki kryzys?

Oczywiście poważne problemy. Dalsze perturbacje Grecji, a zwłaszcza jej ewentualne wyjście ze strefy euro, będzie niosło ze sobą pewne zawirowanie na rynkach finansowych. Takie zawirowania odbijają się przede wszystkim na walutach, które uchodzą za mniej stabilne. Choć Polska według naszego mniemania ma walutę od lat dość stabilną, to na rynkach światowych przekonanie jest inne. Złotówkę wrzuca się do jednego koszyka walut z węgierskim forintem, czeską koroną, rumuńskim lejem czy bułgarskim lwem. Kryzys grecki może więc odbić się na naszym pieniądzu.

Jakie rząd powinien podjąć działania w związku z kryzysem w Grecji?

Musielibyśmy domagać się od Europy jasnego wytłumaczenia przyczyn tego kryzysu. Potrzebna byłaby tu biała księga, opracowana przez jakiś zewnętrzny ośrodek – nie przez Komisję Europejską czy inną instytucję unijną, by uniknąć stronniczości.

Wina nie leży tylko po stronie Grecji?

Moim zdaniem przyczyny kryzysu nie tkwią jedynie w Grecji, w zachłanności jej polityków, oszustwach i malwersacjach, do których tam dochodziło. Przyczyny kryzysu tkwią także w niedoskonałym i utopijnym charakterze waluty euro, narzuconej na bardzo zróżnicowany rynek europejski, skupiający zarówno silne, jak i relatywnie słabe gospodarki. Zabrakło tu centrum decyzyjnego, które narzucałoby regulacje dla tak dużego rynku, tak, jak jest to na przykład w państwach federalnych, gdzie są rząd federalny i centralny bank federalny, regulujące kwestie finansów i pieniądza. Europa takich instrumentów nie miała – i należałoby postawić diagnozę, skąd wziął się grecki kryzys, a następnie przedstawić receptę, jak go zażegnać. W tej sprawie nie ma niewinnych. Winni są wszyscy po trochu. Nie można odpowiedzialnością za kryzys obarczać wyłącznie Greków i ich zachłanności, pazerności oraz kłamliwości. Grecy wykorzystali pewien stworzony, ułomny system. Ci, którzy go stworzyli, powinni zostać wskazani i napiętnowani.

A jak podejść w świetle greckiego kryzysu do planowanego przecież, choć w niewiadomym czasie, wejścia Polski do strefy euro?

Trzeba do tego podejść bardzo spokojnie i z umiarem. Na dziś wiadomo, że Polska nie spełnia żadnych kryteriów koniecznych do przyjęcia waluty euro. Sama strefa euro znajduje się ponadto w sytuacji kryzysowej; nie jest to strefa wzrostu gospodarczego, więc wejście do niej nie byłoby dla nas korzystne. Powtórzę raz jeszcze: Polska powinna domagać się nie tylko od Grecji, ale i od Unii Europejskiej wyjaśnień w sprawie rzeczywistych przyczyn tego kryzysu oraz przedstawienie recept na jego rozwiązanie, nie tylko poprzez narzucanie Grecji jakichś drakońskich programów oszczędnościowych, ale także poprzez poprawienie funkcjonowania całego systemu euro. Dopiero gdy otrzymamy taką rzeczową ocenę będziemy mogli zastanawiać się, czy jest w ogóle sens integrowania się ze strefą euro.