W estońskiej Narwie z okazji Dnia Niepodległości tego państwa zorganizowano paradę wojskową z udziałem wojsk NATO. Obecni byli żołnierze Estonii, Stanów Zjednoczonych, Litwy, Łotwy, Holandii, Hiszpanii i Wielkiej Brytanii. Ulicami Narwy przejechały między innymi amerykańskie bojowe wozy piechoty czy transportery opancerzone. Parada była swoistym pokazem siły wobec Rosji, bo w Narwie aż 80 proc. mieszkańców to właśnie Rosjanie. Co więcej miasto leży przy samej granicy estońsko-rosyjskiej.

Narwa jest często wymieniana wśród celów potencjalnej wojny hybrydowej, którą mogłaby wszcząć przeciwko Estonii Rosja na wzór działań prowadzonych na wschodzie Ukrainy. Pretekstu obrony Rosjan w mieście, które jest przez nich zdominowane, jest podany wprost na tacy.

Litwa, Łotwa i Estonia nie od dziś obawiają się rosyjskiej agresji. Idą za tym konkretne działania: we wtorek Litwini powrócili do powszechnego poboru wojskowego, właśnie po to, by bronić się lepiej przed ewentualnością wrogiej napaści, niezależnie czy w klasycznym schemacie inwazji, czy też wojny hybrydowej.

Przedstawiciele Zachodu nie uspokajają państw bałtyckich: tylko w zeszłym tygodniu Michael Fallon powiedział, że obawia się ataku Putina na Pribałtykę.

Z kolei były sekretarz generalny Sojuszu, Anders Fogh Rasmussen, uznał, że Kreml próbuje odbudować mocarstwową pozycję Rosji i istnieje duże prawdopodobieństwo „interwencji” w jednym z państw bałtyckich, która miałaby być sprawdzianem NATO. Chodzi tu konkretnie o realizację artykułu 5. Traktatu Waszyngtońskiego, który przewiduje, że zbrojna napaść na jednego z członków NATO jest równoznaczna z atakiem na cały Sojusz. Zakłada to jednak przede wszystkim wojnę konwencjonalną i nie wiadomo, jak Sojusz zachowa się w przypadku wojny hybrydowej.

bjad/tvp info