Andrzej "Kogut" Sowa autor książki „Ocalony. Ćpunk w Kościele” opowiadał w TVP Info o wychodzeniu z heroinowego nałogu, wybaczeniu po doświadczeniu molestowania seksualnego oraz znaczeniu wiary.

– Gdy ludzie spotykali mnie na ulicy, przechodzili na drugą stronę. Przy wzroście 182 centymetry ważyłem 50 kilogramów. Ropowice, zrosty, smród, wszawica. Byłem takim chodzącym, żywym trupem - mówił.

– Wtedy wydawało mi się, że znalazłem się niechcący na rekolekcjach charyzmatycznych – powiedział Sowa. Zaskoczyła go bezwarunkowa akceptacja z jaką został przyjęty. Wystraszył się na początku gestów, szczerości i otwartości. 

– Na początku chciałem rozwalić imprezę nawiedzonym Jezuskom. Potem okazało się, że nie mogłem uciec. Dokonało się jednak coś bardzo ważnego. Pewna dziewczyna mówiła o bardzo trudnym doświadczeniu gwałcenia przez ojczyma. W momencie gdy spotkała Jezusa, ona była w stanie temu człowiekowi przebaczyć. Dla mnie było to coś, co nie mieściło się w głowie. Jak można wybaczyć człowiekowi tak straszną rzecz? – pytał Sowa, który sam doświadczył molestowania. Został zgwałcony przez sąsiada. 


– To był moment, kiedy postanowiłem sprawdzić tych ludzi, czy nie ściemniają z tą swoją wiarą – zaznaczył. Gość TVP Info przyznał, że tym trudniej było mu zrozumieć chrześcijańską postawę, ponieważ będąc pogrążonym w nałogu nie zachowywał się jak „święty”, był „bandytą”. Fakt dramatycznych doświadczeń molestowania, przyczynił się do tego, że się stoczył. 

Przez 11 lat brał narkotyki. Nie był postacią zupełnie anonimową. Z zespołem Maria Nefeli wygrał festiwal w Jarocinie. Jak podkreślił, hasło „seks, drugs and rock’n’roll” doprowadziło do tego, że żył „w piwnicy, na skraju społeczeństwa”.

– Miałem poważną ropowicę na kostce, gnijącą do kości. Pewnego razu obudziłem się w tej piwnicy. Okazało się, że na nogach siedział szczur i obgryzał moje zgniłe strupy. To był ten moment, kiedy do mnie dotarło takie samospełniające się proroctwo. Byłem anarchistą, punkowcem i nie wierzyłem w przyszłość. „No future” oznaczało dla mnie – żyć dzisiaj mocno, na maksa tym co życie mi daje a jutro jest nieistotne – opowiedział. 

– Bardziej upaść nie mogłem. Moment, w którym człowiek jest bezdomny, śmierdzi, gnije to chyba, po ludzku patrząc, moment totalnego dna. Byłem emocjonalnym i duchowym trupem. W pewnym momencie zrozumiałem, że wszystko się skończyło. To co mnie czeka w piwnicy, w której mieszkałem to jest po prostu śmierć – wspominał. Przyznał, że spośród jego kompanów biorących heroinę już nikt nie żyje.

Jednak kontakt z chrześcijanami podczas rekolekcji przyczynił się do przełomu w życiu Sowy. Jak przekonywał, wiara zupełnie odmieniła go. Wybaczył molestowanie seksualne, rzucił nałóg. Od 22 lat żyje inaczej. – To nie jest tak, że teraz jestem grzecznym człowiekiem. Jestem grzesznym człowiekiem – zaznaczył jednak z dystansem do siebie. 

mm/TVP Info