Dawno temu (w czasach, które opisałem w "Podróżniku WC") pracowałem na dużym rancho w Arizonie. Do mieszkania dostałem mały drewniany domek na prerii. W środku była stara kuchnia z fajerkami, kominek (bo nocami w Arizonie bywa zimno), stół, dwa krzesła, prycza. Obok kuchni zlew, a nad zlewem ręczna pompa zamiast kranu.



Druga, podobna pompa, była zainstalowana przed domem. Pod nią blaszane koryto z czasów gdy na rancho nie używano jeszcze motorów, ani kładów tylko konie. No i pompował człowiek wodę do koryta: albo dla konia – do pojenia, albo dla siebie - do kąpieli. Woda zostawiona w korycie rano, nagrzewała się przez cały dzień i po zachodzie słońca była przyjemnie ciepła. Kąpiele pod gwiazdami... Pamiętam je wyraźnie pomimo upływu dwudziestu lat.



Wychodek był za domem. I taki dosyć ciekawy, bo bez tylnej ściany. Wchodził człowiek do środka, a tam piękny płaski pejzaż po horyzont. Widoczność 16 mil, a jakby stanąć na puszce piwa, to nawet 40 mil - tak twierdzą miejscowi. Dlaczego nie było tej tylnej ściany? Żeby się osy nie osiedlały. Wychodek o czterech ścianach bardzo przypomina ul. Szczególnie jeśli we drzwiach wycięto tradycyjne okienko o kształcie serduszka.



A czy to nie głupio w wychodku bez ściany wypinać się na otwartą przestrzeń? Czy nie wstyd? Nie wstyd wcale, bo jesteśmy na kompletnym odludziu. A gdyby ktoś nadjechał, to zrobi to od frontu, głośno i wyraźnie, gdyż w Arizonie prawo pozwala strzelać do intruzów, co powoduje, że nikt się nie podkrada. Przybysze wolą się anonsować z daleka.



W dodatku każdego widać na tyle wcześnie, że osoba w wychodku na pewno zdąży skończyć to, co robi, zdąży wciągnąć spodnie, zdąży umyć ręce i wyjść na spotkanie, a zbliżający się przybysz przez cały ten czas będzie jedynie małym tumanem kurzu widocznym na horyzoncie. Podobał mi się ten wychodek bez ściany, podobał pejzaż. I wanna z koryta i pompa w kuchni. Wszytko mi się tam podobało.



Właściciel rancha odwiedził mnie pewnego dnia i powiedział: Skoro ci się tu tak podoba, to weź sobie ten domek w prezencie; już go i tak nie używamy od czasów kiedy chłopcy przesiedli się z koni na motory, bo teraz zawsze zdążają wrócić na noc do własnych domów.

 

Mam sobie wziąć domek? Nie chcę brać, bo to nic nie znaczy, ale chętnie kupię. Domek i kawałek prerii dookoła. – w taki mniej więcej sposób doszło do zawarcia tej dziwacznej umowy. I teraz… mam mały domek na prerii (jakkolwiek nierealnie to brzmi) i spędzę tu święta.

 

Wszystko pięknie, tylko z choinką kłopot. Choinki w USA kupuje się najczęściej w Wallmarcie, czyli w supermarkecie podobnym do naszych Auchanów i Leclerków. No ale dokądkolwiek dzisiaj pojechałem witały mnie wysoko uniesione brwi sprzedawców: Choinki? Wyprzedaliśmy je do ostatniej już kilka tygodni temu. U nas choinki kupuje się i ubiera zaraz po Święcie Dziękczynienia, a teraz już za późno; nigdzie pan nie kupi – tak mi mówili.

 

W końcu, zupełnie zdesperowany, znalazłem kilka drzewek w sekcji ogrodniczej , jednego ze sklepów budowlanych. Były wprawdzie przeznaczone do sadzenia w ogrodach, ale co mi tam. Mam więc mały domek na prerii, mam choinkę - mam święta. Bóg się rodzi.

 

JW/cejrowski.com