Piotr I. jest oskarżony o znieważenie prof. Bogdana Chazana. Dziś do sądu został zaprowadzony przez policję. Gdy prof. Chazan odmówił zamordowania nienarodoznego dziecka, Piotr I. nazwał go "zwyrodnialcem".

Kiedy dyrektor Szpitala Świętej Rodziny odmówił dokonania aborcji, Piotr I. nazwał go „zwyrodnialcem", „pomyleńcem", „człowiekiem bez sumienia", „złem na miarę biblijną" i „wcieleniem Szatana" oraz wzywał do pozbawienia go prawa wykonywania zawodu. 

Według Bartosza Lewandowskiego, adwokata prof. Chazana z Instytutu Ordo Iuris, Piotr I. "sabotował pracę sądu". Jak dodał, I. nie stawił się ani na posiedzenie pojednawcze (na którym nie musiał być obecny), ani na wyznaczoną następnie rozprawę.

- Oskarżony przez Facebooka zapraszał do sądu swych zwolenników. Chciał się przy tej okazji promować, pokazać, że jest uciskany przez opresyjne państwo - ocenił mec. Lewandowski.

Z powodów proceduralnych nie odczytano dzisiaj aktu oskarżenia, proces został odroczony do 1 lutego.

- Jak dotąd, prawo stawało po stronie prof. Chazana. Prokuratura nie dopatrzyła się w jego postępowaniu znamion przestępstwa. Pomyślny dla niego był także wyrok Trybunału Konstytucyjny w sprawie klauzuli sumienia oraz finał postępowania dyscyplinarnego. Toczy się jeszcze sprawa w sądzie pracy o przywrócenie na stanowisko dyrektora szpitala. - informuje gosc.pl

Prawdopodobnie rozpocznie się także proces przeciwko Leszkowi Millerowi, którego nie obejmuje już immunitet.  Lider lewicy w audycji „Sygnały dnia" Pierwszego Programu PR twierdził, że „profesor Chazan to jest religijny psychopata, który nie pozwala kobietom na badania prenatalne, zmusza kobiety, żeby rodziły dzieci, które są ciężko okaleczone i za chwilę umrą" oraz, że tacy lekarze jak Bogdan Chazan „stanowią zagrożenie dla życia kobiet, skazują je na cierpienie" i „odmawiają wykonywania obowiązków zawodowych".

- Ani Sejm, ani nawet odpowiednia komisja parlamentu poprzedniej kadencji nie zajęły się sprawą zwolnienia ówczesnego posła Millera z immunitetu, choć rozpatrywała wnioski złożone później - zauważył mec. Lewandowski.

kz/gosc.pl