Fronda.pl: Dawno nie było Ciebie widać na ekranach polskich kin. Dlaczego?
Wojciech Klata*: A dlaczego miałoby być mnie widać?
Dla wielu jesteś najbardziej rozpoznawalny jako aktor.
Jako były aktor. Jeśli człowiek umie i lubi robić coś innego, to nie ma powodu, by był aktorem do śmierci. Na tyle wcześnie zaczynałem grać, że byłem wolny od myśli, że aktorstwo to najwspanialsza rzecz, jaką można robić w życiu.
Dość wcześnie zmieniłeś aktorstwo na „coś innego”.
Kiedy podejmowałem wybory, co będę robił w życiu i czego muszę się w tym celu nauczyć, to już wiedziałem, że aktorstwo to nie to, co chcę robić do końca życia. Zdawałem sobie sprawę z tego, że łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Aktor nie decyduje o tym, co robi. To człowiek stuprocentowo reaktywny. Ma naprawdę bardzo ograniczone możliwości decydowania o tym, co mówi i o czym. Jeśli chce mieć większy wpływ na formę i treść swojej ekspresji, to musi szukać czegoś innego, a przynajmniej czegoś więcej, niż aktorstwo. Są liczne przypadki ludzi, którzy mogli przejść przez życie mówiąc, co chcą, jednocześnie będąc aktorami.
Na przykład?
Wydaje mi się, że jest wielu aktorów, którzy mają takie poczucie. Jest jednak więcej osób, które uzyskały tą swobodę przechodząc na drugą stronę kamery – zostając reżyserami czy scenarzystami.
Nie miałeś ochoty zagrać w kolejnej polskiej komedii o gangsterach?
Chwilami miałem. Zagrałem w jednej polskiej komedii o gangsterach. To doświadczenie zupełnie unikatowe, cieszę się, że je mam. Także odbiór tego filmu był zupełnie unikatowy. Zacząłem występować w filmach jeszcze przed zmianą systemową, kiedy z zupełnie innych powodów robiło się filmy, chodziło się na nie i inaczej też odbierało się ludzi, którzy w nich występowali.
„Dekalog I”, czy „300 mil do nieba” to filmy o sporym ciężarze.
Te najbardziej znane, w których występowałem, bardzo mocno trafiały w klimat społeczny. Ludzie mogli się w nich odnaleźć, zobaczyć swój świat. Paradoksalnie wydaje mi się, że „Chłopaki nie płaczą” też jest takim filmem. Mówi się, że to film kultowy. A co to znaczy? To taki film, przez który ludzie są w stanie odnaleźć jakieś „ja” - indywidualne, czy dalej, grupowe. Mogą powiedzieć: to jest mój świat, a ja w nim. To świat, w którym my jesteśmy ludźmi żyjącymi obok gangsterów, którzy mają wpływ na nasze życie, ale my jesteśmy sobie w stanie to życie jakoś ułożyć i w tym wszystkim dać sobie radę.
Mi się ten wysyp komedii gangsterskich kojarzy bardziej z brakiem pomysłów u reżyserów. Ale może faktycznie jest tak, że przestępcy mają tak wielki wpływ na nasze życie?
Nie sądzę, by się ktoś w ten sposób nad tym zastanawiał. Raczej każdy chce stworzyć historię, przez którą mógłby coś przekazać. Niezależnie, czy mówimy o reżyserze niesamowicie ambitnym, czy mało ambitnym. To może być przekaz mało ambitny, typu „bo wszystkie kobiety to kurwy są”, albo „o najpiękniejszą miłość warto walczyć”. Proszę bardzo. Opowieść o gangsterach jest tylko wehikułem. Najlepszym wehikułem jest ciekawa opowieść, oparta na jasnych, stypizowanych bohaterach. Mało który film nie ma takich bohaterów, nawet jeśli są w jakiś sposób przełamani. W pewnym momencie ktoś doszedł do wniosku, że właśnie film gangsterski jest opowieścią, dzięki której jesteśmy w stanie złapać kontakt z widownią.
Pryszczaty prawiczek, jarający blanty luzak i ambitny syn własnego ojca to typy odpowiadające ówczesnej rzeczywistości?
Jako człowiek, który grał w tym filmie, nie czuję się w prawie, by analizować film z pozycji twórcy. Scenarzysta, reżyser – to co innego. Na to pytanie mogę odpowiedzieć, ale jako widz oglądający ten film, być może taki, który lepiej go przegryzł, bo czytał wcześniej scenariusz i się nim zajmował.
I jak interpretujesz te typy?
Można o nich mówić jako o elementach większej opowieści, która z zasady jest fikcyjna, ale prawdziwa o tyle, że odbijając się na umysłach ludzi determinuje to, jak ci ludzie o sobie myślą i jakie działania podejmują. I uważam, że to bardzo dobre i słuszne typy, oddające to, kim w danym momencie był młody Polak w wieku 14-20 lat. Oni, my, w ten sposób w znacznej mierze podchodziliśmy do świata. Byliśmy między tym pryszczatym prawiczkiem, który w dodatku jest kujonem (to też jedna z dróg, którą można wybrać), między facetem, który pozostaje na oucie i być może nawet się nad tym nie zastanawiając, chce sobie w ten sposób dać radę...
...zostając ambasadorem.
Mamy też człowieka, który idzie ścieżką systemową – choć nie do końca, bo robi w sztuce, ale z tą sztuką chodziło chyba tylko po to, by bohater był bardziej sympatyczny. Pewnie gdyby studiował ekonometrię, by obliczać ludziom zdolność kredytową, to nie byłby dla widzów taki sympatyczny. Ale jest to człowiek ułożony, który planuje swoją przyszłość i konsekwentnie chce realizować kolejne kroki, nie wychodząc z ram. To opowieści pod tytułem: mam 14 lat i zastanawiam się, co mogę robić w życiu. W tym sensie te typy bardzo dobrze odzwierciedlały sposób patrzenia na świat młodego człowieka. Ciekawe jest też to, z jakim światem oni spotykają się w tym filmie. Nie ze światem, w którym przechodzisz edukację, wchodzisz na rynek pracy, itd. To jest jednak świat gangsterski, gdzie nie ma zasad, jest totalna bandyterka. Wizja świata dorosłego jako totalnej bandyterki jest frapująca. Nie sądzę jednak, że twórcy tego filmu w takiej wizji chcieli zamknąć opis Polski.
Te postawy zmieniły się w ciągu lat, które minęły od nakręcenia „Chłopaków...”?
Jestem przekonany, że tak. Ta opowieść się przesuwa. Wydaje mi się, że w tej opowieści o Polsce, rola gołej siły, która może przyjść do ciebie, powiedzieć ci, co masz zrobić, lub cię po prostu zabić, maleje. Mam wrażenie, że dziś sytuacja, w której ktoś podjedzie ci pod dom, zapakuje cię do bagażnika i wywiezie do lasu, jest jednak opowieścią trochę z bajki, albo dotyczy ludzi, którzy sami weszli na drogę, która mogła ich do tego lasu doprowadzić.
„Świadek koronny” to jest więc bardziej kronika wydarzeń, niż opowieść o współczesności?
Wszyscy wiemy, że jest sprawa Olejnika. Ale nikt nie mówi: każdego z nas może to spotkać. Gdy ludzie słyszą, że ktoś pełni funkcję w radzie nadzorczej jakiejś spółki, to nie zastanawiają się, czy stoi za nim mafia, czy mafia go może zabić.
Dziś filmami o mafii już się nie zajmujesz – a czym?
Robieniem telewizji. Obecnie z małą częstotliwością.
To znaczy?
Nie robi się telewizji dla odbiorców. Robi się ją dla kupujących. Teraz trudniej mi znaleźć nabywcę, dlatego pracuję nad kilkoma projektami – jak któryś uda doprowadzić się do realizacji – to super.
Jednym z nich był „System 09”, a obecnie „System: Rewolucja Solidarności”. Kupiło go Narodowe Centrum Kultury – a kto jest jego odbiorcą?
To bardziej pytanie o to, do kogo będzie mógł on dotrzeć. Jak mawiają marketingowcy: teraz nie ma towaru na półkach. W tej chwili „System” nie jest realnie zaproponowany potencjalnemu odbiorcy. Odbywają się zamknięte i otwarte pokazy, o których mało kto wie. Możliwości, by włączyć sobie „System” kiedy się chce, nie ma. Prawdopodobnie TVP Kultura pokaże film w maju i wtedy będę mógł powiedzieć, że w pierwszej kolejności to program skierowany do ludzi, którzy mają TVP Kultura. Zrobienie czegoś, co się uważa za ważne i fajne, jest dopiero pierwszy etap, Potem trzeba dotrzeć z tym do ludzi i z tym ostatnio jest coraz trudniej. Najpierw trzeba z pokorą mówić o tym, kto może dotrzeć do filmu, a potem dopiero wielkie słowa o tym, kto może, lub powinien ten film obejrzeć.
A kto może lub powinien?
To przede wszystkim film dla ludzi, którzy nie wiedzą, albo nie wiedzą do końca. To nie jest film dla ludzi, którzy wszystko wiedzą, którzy są przekonani do jakiejś wizji świata w stu procentach. Nie wyobrażam sobie mocno okopanej w swojej wizji świata grupy, która po obejrzeniu tych filmów powie, że jego twórcy to „nasi”, którzy dokopali naszym wrogom. To raczej film dla ludzi, którzy uważają, że to, co się dziś mówi o latach 80-tych, nie wyczerpuje tego, co chcieliby wiedzieć o tamtym czasie.
Po obejrzeniu pierwszego odcinka „Systemu: Rewolucja Solidarności” nie mogę powiedzieć, bym dowiedział się czegoś twardego o tym, dlaczego powstała „Solidarność”, nie otrzymałem jednoznacznej odpowiedzi, czy to symbolika katolicka zgromadziła wokół siebie tych ludzi i nie poznam też odpowiedzi na pytanie postawione w tytule pierwszego odcinka - „gdzie jest krzyż”?
Pewnie, że nie i cieszę się z tego. Nie chodzi o to, by przez 43 minuty atakować ludzi spójną opowieścią, o tym , jak to było, czy jak to jest dzisiaj. Chciałem dostarczyć narzędzi do rozumienia świata – nie dla dowiedzenia się, tylko wspomagania rozumienia. Rozumienie jest procesem absolutnie indywidualnym. Chciałem zasugerować często nieznane, często sprzeczne ze sobą metody, które będzie można skonfrontować z własnym doświadczeniem. Jestem przekonany, że wnioski, do których ludzie są w stanie dojść po przegryzieniu się z tym, co zobaczą, mogą być diametralnie różne u różnych odbiorców.
Jakie narzędzia proponujesz?
To narzędzia z zakresu nauk społecznych. Przykładowo, jeżeli staramy się przedstawić koncepcję cyklów protestu, to pokazując model ogólny jesteśmy w stanie zachęcić do tego, by ludzie przystawiając go do historii Polski po 1945 roku zastanowili się nad tym, co zobaczą. Chcę dostarczyć kategorii bez opowiadania o tym, że są jedyne właściwe. Bo nie są – są jednymi z możliwych. To pozwala zobaczyć coś, co być może jest ciekawe i pomaga lepiej rozumieć świat. A gdy człowiek lepiej rozumie świat, jest w stanie łatwiej umiejscowić w nim siebie.
W trwającym nieco ponad 40 minut programie pojawia się kilka wątków, kilka sposobów podejścia, dyskusja między przedstawicielami różnych środowisk, rozmowy z ekspertami i twoje opowiadanie. Odbiorca może odnieść wrażenie sałatki owocowej w której nie wiadomo, na czym się skupić.
Gdy wchodzisz do internetu, to nie czytasz strony od deski do deski, ale przeskakujesz między wątkami. Czy powoduje to u ciebie misz-masz w głowie, gdy część wątków odrzucasz, a część przyjmujesz?
Korzystając z hiperlinków sam decyduję o ścieżce, jaką obieram. W „Systemie” obrałeś ją za mnie.
Tak. W internecie mamy do czynienia z twoim autorstwem, a w „Systemie” - z moim. W bardzo znacznym stopniu autorstwo moje i Andrzeja Horubały, który jest współtwórcą filmów, polega na tym, że tworzymy sobie pytania, które mogą być ciekawe, łączymy je ze sobą, trochę na zasadzie, na jakiej opiera się korzystanie z internetu. To projekt absolutnie dygresyjny i w tej dygresyjności bezczelny. Jeśli jako twórcy dojdziemy do wniosku, że w tym miejscu dany element jest interesujący, to się na nim zatrzymamy. Nie mamy oporów, by obok siebie złożyć rzeczy, które są ze sobą sprzeczne. Bo ta sprzeczność jest realna, jest wokół nas, wszyscy musimy ją interpretować na bieżąco.
Ale odbiorca „Systemu” nie ogląda klasycznego programu, nie czyta typowej powieści, bo skaczesz po wątkach. Z drugiej strony, to nie internet, to nawet nie jest „Gra w klasy” Cortazara, w której możliwości do wyboru jest mało, ale jednak są. Oferujesz złudzenie hipertekstualności.
Patrzyłeś kiedyś, jak ktoś gra w grę komputerową? To trochę coś takiego. Czerpiesz przyjemność patrząc, jak ktoś inny prowadzi tę historię. ktoś przegląda internet, albo chodzi po bibliotece i wybiera książki, to poprzez swoje poszukiwania aktywnie tworzy swój sposób rozumienia świata. Ten człowiek powinien być do tego jakoś przygotowany, bo inaczej dostanie sieczkę. My, robiąc nasze programy nie tworzymy sieczki, bo po prostu jesteśmy dobrze przygotowani. Nasza opowieść jest dygresyjna, hipertekstowa, ale nie jest przypadkowa. Mówiąc bezczelnie, uważamy się za twórców wystarczająco dobrych, by zaproponować ludziom przekaz dobrany przez nas.
Ludzie chcą wnikliwie analizować tego typu ważne tematy?
Nie mają na to czasu i mają prawo nie mieć czasu. Z drugiej strony, jako obywatele, powinni ten czas mieć. To paradoks. Nie bez powodu Arystoteles uważał, że trzeba spełnić dość wyśrubowane wymagania czasowe, żeby być obywatelem, a przypomnijmy, że żył w czasach, w których zarządzanie państwem było wielokrotnie łatwiejsze, niż dziś. To ogromny problem, nierozwiązywalny. Nie przypadkiem mamy od bardzo wielu lat do czynienia z modelami ideologicznymi, które pozwalają ludziom względnie łatwo ogarnąć złożoność świata...
...istnieje zagrożenie, że przesłonią im one zdolność samodzielnego myślenia.
Te modele ideologiczne są odpowiedzią na zagrożenie. Z jednej strony zaczynają wynaturzać świat, ale z drugiej strony ludzie potrzebują jasnych i krótkich mechanizmów namierzenia, z czym się zgadzają, a z czym nie, szczególnie jeżeli nie mają czasu, by wnikać w detale. Ideologie pomagają szybko sprawdzić, gdzie są ludzie podobnie myślący, którzy będą rządzić krajem wychodząc bliskich mi założeń.
Miałeś kiedyś model ideologiczny, któremu zawierzyłeś?
Jeśli pytasz, czy miałem w życiu partię polityczną, na którą zagłosowałbym bez obrzydzenia, to nie. Nawet mając dwadzieścia lat i głosując na UPR nie byłem do końca do tego przekonany. Mówię o tym, bo wówczas wielu młodym ludziom, którzy zaczynali być dobrze wykształceni i wydawało im się, że będą sobie dobrze radzić w życiu, przewidziało się, że model korwinowski to jest to, co idealnie odpowiada na ich potrzeby. Udało mi się tego uniknąć.
Mówisz o partiach politycznych, a ja pytam o ideologię.
Tego już nie da się rozdzielić. Imperatyw obywatelski realizuje się z dnia na dzień. Nie tylko na poziomie kartki wyborczej, ale choćby na poziomie wyboru rad nadzorczych. Bardzo często jest tak, że modelu, który jest parszywy, nie można zmienić, ale w jego ramach można zachowywać się bardziej, albo mniej porządnie. Dlatego nie da się oddzielić tego, że ktoś może mieć wspaniały pomysł na Polskę, od tego, że zachowuje się parszywie. Z tego powodu przeskoczyłem z poziomu ideologii na partie polityczne. Ideologia jest po to, by można było ją przełożyć na praktykę życia społecznego. I to tak, by nie musieć zajmować się tym przez 4, 5, czy 8 godzin dziennie. Co zaś do samej ideologii – to nie, nie mam ideologii, którą w całości bym się kierował.
A miałeś?
Miałem. Konserwatywną. Dziś uważam, że nigdy, pod żadnym pozorem, nikt nie ma prawa olać pytania „jak jest naprawdę”? Jeżeli ideologia zakłada pomieszanie opisu i oceny, to trzeba od niej uciekać, bo ona będzie zawsze prowadziła do wynaturzeń wiedzy o świecie. Jestem konserwatystą, ale nie w znaczeniu ideologicznym. Jestem w stanie wskazać kilka zasad konserwatyzmu, którymi się w życiu kieruję, ale celowo odrywam to od elementu ideologicznego.
Wiara też wykrzywia świat, jak ideologia?
Najprościej powiedzieć, że to nieprawda, że jestem katolikiem. I w wierze jest prawda. To odpowiedź dobra, ale nie jedyna. Jest kilka światów, w których żyjemy. Mamy np. do czynienia ze światem wokół nas, który jest absolutnie rzeczywisty, ale jest całkowicie wytworem ludzi. Wydaje mi się, że to świat, który wiara wykrzywia. Spojrzenie na niego wyłącznie przez pryzmat wiary powoduje, że chwilami przestaje się go rozumieć. Uważam, że aby zrozumieć mechanizmy świata społecznego muszę wyjść poza logikę samej wiary.
Gdzie tu sprzeczność? Wiara polega także na implikowaniu zasad.
Wiara polega na tym, że coś jest prawdą, a coś nie. Jeśli podejdę do tego hardkorowo, to nie jestem w stanie doskonale rozumieć dzisiejszych prądów życia społecznego.
Dlaczego?
Dla bardzo wielu ludzi prawdziwe jest to, że człowiek, zanim się urodzi, nie jest człowiekiem. Żeby zrozumieć mechanizmy, którym oni podlegają, muszę zawiesić na kołku to co sam wiem na ten temat i starać się śledzić ich myślenie wtedy, kiedy zakładają, że to nie są ludzie. Wtedy odkrywam ze zdumieniem, że „Krytyka Polityczna” robi numer o „nieludziach” i konstatuje w nim między innymi, że ultrasonograf uczłowiecza płód. Nie jestem w stanie w ogóle tego pojąć, jeśli przed chwilą nie zawiesiłem na kołku mojej wiedzy, że to jest kompletna bzdura.
Socjalista, liberał, konserwatysta też potrafią wejść w sposób rozumowania swoich przeciwników i przez to wcale nie przestają być socjalistą, liberałem i konserwatystą.
Tak, ale zawsze będą czynić to z pozycji własnych.
Sprawdzać, czy coś jest koszer, czy nie koszer?
Tak. To bardzo przeszkadza zrozumieć procesy, którym podlegamy i na nie odpowiedzieć. Z drugiej strony odwrotne podejście jest też niebezpieczne. Zbyt częste zawieszanie na kołku wiedzy o tym, co jest koszer, a co nie jest koszer, prowadzi do zapomnienia o tym, co jest koszer. Jest jednak spora różnica między ideologią a wiarą. Jedną z podstawowych cech ideologii jest to, że nie jest w stanie przyjąć prawd dla siebie niewygodnych, jest jednak w stanie stworzyć mechanizmy ich odrzucenia. A Kościół katolicki jest w stanie w ciągu 100-200 lat bezboleśnie zaimplementować prawdy dla siebie niewygodne.
Na przykład teorię ewolucji.
Na szczęście to wszystko zostało tak wymyślone, że odpowiada na największe zagrożenia, jakie niesie ze sobą ideologia. Cały problem polega na tym, że jesteśmy bardzo niecierpliwi. Nie ma dla mnie znaczenia, że ktoś powie: Kościół katolicki na pewno za 200 lat uzna, że prezerwatywy są w porządku – a teraz wy, biedni ludzie cierpicie z tego powodu, że jeszcze tego nie uznał”
Dla tych ludzi może mieć znaczenie.
Nie ma. Dzisiaj wiadomo jakie są zasady. Przestrzegajmy zasad, a nie zastanawiamy się, czy kiedyś się nie zmienią. Kim ja jestem, żeby Kościół ze względu na moją wygodę coś zmieniał? Nie ma specjalnego powodu burzyć się, że coś być może trwa za długo.
Wspomniałeś „Krytykę Polityczną”. Twój brat, Jan Klata, współpracuje z tym pismem, a ty stworzyłeś „System: Rewolucję Solidarności”, który wyprodukowało Stowarzyszenie Kulturalne Fronda. Mówiąc krótko: kto zawinił?
A ktoś musiał zawinić? Nie jesteśmy dwoma różnymi światami. Także ja z wielką przyjemnością pogadam z ludźmi z Nowego Wspaniałego Światu, dostałem zaproszenie na otwarcie tego lokalu i z niego skorzystałem. Nie mam z tym problemu. Myślę, że z Jaśkiem jest identycznie. Nie chcę zamazywać różnic, które są oczywiste. Ale pokaż mi konkretnie gdzie to, co Jasiek ma do powiedzenia przez swoje spektakle i kłóci się to z tym, co ja przekazuję w tym, co robię. I o tym konkrecie rozmawiajmy. Nie ma sensu rozmawiać używając etykietek i szufladek, bo to nie ma nic wspólnego z konkretnymi ludźmi.
Ale jednak z jakichś powodów jednego z was ciągnie bardziej w stronę „Frondy”, drugiego do „Krytyki Politycznej”.
Mnie jakoś specjalnie nigdzie nie ciągnie. To jest mój problem, bo pewnie łatwiej by mi było, gdyby mnie ciągnęło. Zarówno w przypadku Jaśka, jak i moim pierwsze jest to, że chcemy mieć możliwość powiedzenia czegoś naszym zdaniem istotnego. „Krytyce Polityczna” w pewnym momencie uznała, że działalność artystyczna zasługuje na refleksję i jest polem walki ideowej – w takiej kolejności. Wtedy bardzo wiele osób poczuło, że ich to zainteresowanie dotyczy, a dla artysty nie ma nic wspanialszego, niż zainteresowanie. Pojawiają się ludzie, którzy są zainteresowani tym, co chcesz przekazać, umożliwiają ci przekaz i to w takiej formie, by mógł trafić do wielu ludzi – to o co chodzi? Przecież teoretycznie każdy mówi to, co chce powiedzieć…
Ludzie z „Krytyki Politycznej” interesowali się teatrem i zaczęli odzywać się do artystów?
Przecież nie od początku swojej działalności. Pamiętam czasy, w których Sławek Sierakowski nie miał bladego pojęcia o tym, czym jest kultura i sztuka, a do teatru zaczął chodzić, gdy podjął decyzję „a teraz zrobię tournée po teatrach i będę w tym oblatany”. Raczej w Krytyce w pewnym momencie uznali, że to jest ważna dziedzina.
To wystarczający powód, by „Krytyce Politycznej” udzielić dofinansowania z Instytutu Książki, a pismom, które zajmują się kulturą w mniejszym stopniu, nie?
Ten argument słyszałem w bardzo interesującej rozmowie Michała Karnowskiego z ministrem Zdrojewskim. Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, czym jest kultura i czemu służy.
Minister Zdrojewski rozumie w tym wypadku kulturę wąsko, jako działalność artystyczną.
Ale zauważ, że to nie tylko tzw. pisma prawicowe nie dostały tych pieniędzy, ale także pisma stricte zajmujący się kulturą i sztuką. To nie tylko kwestia sporu między prawicą, a lewicą. Istnieją przecież pisma stricte literackie, poświęcone krytyce filmowej, estetyce. I tu po jednej stronie barykady mamy „Frondę” i „Krytykę Polityczną”, które się kulturą w ten sposób nie zajmują. W tej rozgrywce jest 10:0 na rzecz ideologizacji kultury, którą realizują zarówno „Krytyka Polityczna”, jak i „Fronda”. I gdy ideologizacja kultury ograła całą resztę, to potem różne środowiska ideologiczne mogły naparzać się o podział łupów. I lewica wygrała, powiedzmy, 7:3. Ale najpierw było 10:0, które jest najbardziej bolesne. To element świata, w którym, jeśli ludzie nie siedzą w jakichś ideologicznych okopach jedynie słusznej sprawy, nie mogą nic zrobić.
Jak to nie mogą – funkcjonują środowiska, które nie dostają kasy z państwa.
Tak, ale ich działalność jest nieporównywalnie trudniejsza, niż tych, którzy kasę z państwa dostają. W takim razie już lepiej w ogóle wszystkim tę kasę obetnijmy. Nie jestem zwolennikiem takiego rozwiązania, ale nie podoba mi się argument, że i tak bez pomocy państwa sobie poradzą. A ideologiczni sobie nie poradzą? „Krytyka Polityczna” zajmuje się kulturą. Zajmuje się nią przerażająco dogłębnie. Mówię to z uśmiechem, bo robi to często w sposób, który jest moim zdaniem zabójczy. Pojawia się pytanie, czy finansować ją powinno ministerstwo kultury, czy zupełnie inne źródła, również państwowe.
Na przykład dotacje dla partii politycznych.
Na przykład. To, co robi „Krytyka Polityczna”, to ciekawy element debaty publicznej. Mówiliśmy o tym w 5. odcinku „Systemu 09” - występowanie mocnych środowisk, z którymi można podjąć polemikę, jest kluczowe, by dostosowywać swoje poglądy do zmieniającego się świata. Dlatego cieszę się, że mogę się ustosunkować do poglądów „Krytyki Politycznej”. Bardzo ważne jest, by móc się zgodzić, lub nie z czyimiś poglądami, by dostrzec problemy, które z punktu widzenia własnych poglądów mogą nie być widoczne.
Są jeszcze jakieś środowiska, za których istnienie jesteś wdzięczny?
Takie, z którymi zdecydowanie się nie zgadzam? Dla mnie bardzo ciekawym, inspirującym głosem są anarchiści.
Mówimy o środowiskach typu Federacja Anarchistyczna, Przegląd Anarchistyczny?
Także o środowiskach pracowniczych, np. Pracowniczej Demokracji. Podobnie jak oni, czuję ogromną opresję ze strony agend, których nawet nie mogę dziś nazwać już państwowymi. Uważam, że ten rodzaj oplatających nas zależności, jest formą narastającej opresji, ten proces trzeba na różne sposoby sabotować. Anarchiści tworzą ciekawe modele, które bardzo dużo mi dają, nie tylko w odniesieniu do sposobów rozumienia całości systemu, ale także przy poszukiwaniu możliwych dróg doraźnego oporu. Ponadto cenię ich za szczególną podejrzliwość wobec implementowania w Polsce zagranicznych rozwiązań, które tam się sprawdziły. A czasem właśnie wcale się tam nie sprawdziły, a u nas nikomu to nie przeszkadza.
Rozmawiał Stefan Sękowski.
Dziennikarz „Gościa Niedzielnego”
*Wojciech Klata – były aktor, wystąpił m.in. w filmach „Dekalog I”, „300 mil do nieba”, „Korczak” i „Chłopaki nie płaczą”. Socjolog, współtworzył i prowadził program telewizyjny „System 09” oraz „System: Rewolucja Solidarności”.
Podobał Ci się artykuł? Wesprzyj Frondę »