Unijni politycy coraz chętniej garnią się z bratnią pomocą Polsce w związku z rzekomym zagrożeniem wolności słowa i demokracji w naszym kraju. To zastanawiające, że chęć wspomożenia Rzeczpospolitej jest tak wielka. 

Kolejną postacią, która stwierdziła, że Polska będzie potrzebować gruntownej kontroli jest komisarz UE ds. gospodarki cyfrowej i społeczeństwa Günther Oettinger. W niedawnej rozmowie z „Frankfurter Allgemeine” stwierdził on, że w związku z wprowadzoną ostatnio w naszym kraju nową ustawą medialną, możemy znaleźć się pod brukselskim nadzorem.

"Wiele przemawia za tym, że będziemy musieli uruchomić kontrolę mechanizmu państwa prawa i postawić Polską pod nadzorem" - powiedział w rozmowię z gazetą Oettinger. 

Sprawą ma się zająć Komisja Europejska. Jej szef Jean-Cleaude Juncker umieścił kwestię polskiej ustawy medialnej w programie najbliższego posiedzenia komisji, które ma nastąpić 13 stycznia. Jeżeli KE stwierdzi zagrożenie wolności w naszym kraju, przystąpi do "konstruktywnego dialogu" (cokolwiek by to miało znaczyć) zgodnie z zasadami ustanowionymi przez UE.

Przepisy stanowią, że jeżeli dany kraj nie zareaguje na sugestie Komisji Europejskiej, może zostać wszczęte postępowanie w sprawie naruszenia podstawowych wartości europejskich. W razie dalszej kontynuacji sporu kraj członkowski łamiący wg KE wartości europejskie może nawet stracić prawo głosu w Unii.

Jak widać, konstrukcja dialogu według KE to "my Wam mówimy, co macie robić, a Wy to robicie", zaś nadrzędną wartością europejską jest posłuszeństwo wobec dyktatu Niemiec. 

Nic dziwnego, że nowa ustawa medialna wywołała takie poruszenie w Europie. Likwidacja jedynie słusznej jak dotąd linii mediów publicznych z pewnością nie jest w smak niemieckim interesom. Niemcy wciąż bowiem sprawują kontrolę nad większością polskich mediów. 

emde/dw.com