Klinika chorób zakaźnych szpitala klinicznego nr 1 w Lublinie wprowadziła nowatorską metodę leczenia COVID-19, do tej pory wykorzystywaną jedynie w pojedynczych ośrodkach w Chiach i we Włoszech. Okazuje się, że terapia ta przyniosła bardzo dobry efekt.

W Lublinie poddano terapii trzech pacjentów z COVID-19. Ich stan poprawił się już w drugiej dobie po podaniu leku. Jak informuje kierownik kliniki chorób zakaźnych, dr hab. Krzysztof Tomasiewicz, udało się zahamować postęp choroby i uniknąć podłączenia pacjentów do respiratora.

-„Zastosowaliśmy lek, który ma zablokować receptor dla jednej z interleukin, a przez to zatrzymać nadmierną reakcję zapalną. Wiadomo, że ciężkie następstwa zakażenia, a więc niewydolność oddechowa i niewydolność wielonarządowa, są związane z gwałtowną burzą cytokinową, która sprawia, że układ immunologiczny, broniąc się przed zakażeniem, niszczy organizm. Nie jest to leczenie przeciwwirusowe, lecz terapia konsekwencji zakażenia” – mówi PAP dr hab. Krzysztof Tomasiewicz.

Jak wyjaśnia, pacjentom podaje się dożylnie w odstępach kilkunastu godzin dwie dawki leku. Terapią objęto trzech pacjentów, u których istniało ryzyko konieczności podłączenia do respiratora w najbliższych godzinach. Tomasiewicz podkreśla, że ważne jest aby lek podać w optymalnym momencie przebiegu choroby. Poddani terapii pacjenci to starsze osoby, u których istnieją choroby współistniejące. U dwóch pacjentów w ciągu drugiej doby nastąpiła spektakularna poprawa, u trzeciego widać poprawę, ale następuje ona wolniej. U wszystkich jednak zahamowano postęp choroby i uniknięto leczenia przy pomocy respiratora.

Pytany o to, jak ocenia obecną sytuację epidemii, Tomasiewicz odpowiedział:

-„Najważniejsze jest, aby nie doszło do przepełnienia pojemności systemu opieki zdrowotnej, a więc, by starczyło łóżek i respiratorów dla pacjentów, a także, aby było wystarczająco dużo pracowników opieki medycznej. Niestety takie zdarzenia obserwujemy we Włoszech czy w Hiszpanii. Rozwiązania systemowe i organizacyjne są bardzo ważne dla utrzymania kontroli nad sytuacją związaną z epidemią COVID-19”.

I dodał:

-„Jeżeli dzięki wprowadzonym restrykcjom w kontaktach w przestrzeni publicznej uda się dokonać spłaszczenia krzywej zachorowań, a wszystko na to wskazuje, to epidemia może trwać dłużej, ale nie będzie gwałtowna, a to również pozwala na uniknięcie olbrzymiej liczby zgonów. Mam nadzieję, że na przełomie maja i czerwca będziemy już po szczycie zachorowań i w fazie wygaszania epidemii”.

 

kak/ PAP, Forsal.pl