Paweł Kukiz w czasie kampanii prezydenckiej wielokrotnie deklarował, że jest gotowy do współpracy ze swoim kontrkandydatem, Grzegorzem Braunem. Obaj, jako "antysystemowcy", mieliby pójść do wyborów parlamentarnych pod jednym sztandarem i "rozwalić system". Co dalej, tego nikt nie wie, bo i ile Braun miał spójny, choć fantastyczny i naznaczony rozmaitymi fobiami pomysł, to Kukiz oprócz destrukcji "Magdalenki" i JOW-ów nie miał i nie ma nadal niczego.

Teraz okazuje się, że współpraca między Braunem i Kukizem nie musi się powieść. W wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" rockman przekonywał, że z Braunem, owszem, mógłby, razem iść do wyborów, ale "jeżeli się okaże, że widzę żydożercę czy arabofoba, to na pewno nie będę z nim współpracował".

Sam Braun odpowiedział na te zarzuty w rozmowie z „Najwyższym Czasem”. Twierdzi tam, że nie jest ani arabofobem, ani żydożercą. „Pan Paweł Kukiz, najwyraźniej nie mając pojęcia, co rzeczywiście można przeczytać w moich wypowiedziach, aportuje po prostu kolejną piłeczkę rzuconą mu przez "Wyborczą". Nie będę komunikował się za pośrednictwem prasy z panem Kukizem, któremu tak łatwo przyszło wziąć udział w nagonce na mnie” – mówi.

I dodaje, że nie ma z Kukizem żadnego kontaktu, obaj nawet do siebie nie dzwonią, wbrew wielu deklaracjom Kukiza.

Czyżby tajemnica kłopotów między Braunem a Kukizem tkwiła w… Zbigniewie Stonodze? Przecież niedawno Braun, niestrudzony tropiciel służb specjalnych i lóż, zapowiedział możliwą współpracę właśnie z tym skandalistą, który zdaniem wielu po prostu chodzi na smyczy służb...

kad