„Błogosławieni, którzy się smucą albowiem oni będą pocieszeni”  (Mt 5,4)

Cierpienie to problem, z którym nie potrafili poradzić sobie najwięksi starożytni myśliciele. My natomiast jesteśmy w znacznie lepszym położeniu. Mamy Chrystusa, który nie tyle pozbył się cierpienia, co nas nauczył i ciągle uczy, jak sobie z nim radzić. Nie małą rolę w tej kwestii odegrała też jego matka – Maryja. Dlatego pokrótce przedstawię te dwa typy cierpienia i postaram się odnieść wnioski do cierpienia, które dotyka w mniejszym lub większym stopniu każdego z nas.

Niewątpliwie, każdy człowiek przeżywa cierpienie w innym stopniu. Fizyczne znoszą lepiej osoby o mocnej psychice, gorzej ludzie słabi. Psychiczne, zadawane przez innych ludzi, bardzo źle znoszą osoby wrażliwe, a cierpienie związane z utratą bliskiej osoby najbardziej dotyka osoby kochające, im bardziej kogoś kochaliśmy, tym ciężej pogodzić się nam z utratą „przedmiotu” naszego kochania.

Stopnie kochania i beznadzieja cierpienia bez Chrystusa

Kochać można w różnym stopniu, co do tego nikt nie powinien mieć wątpliwości. Inaczej kochamy przyjaciół, rodzinę a inaczej osobę z którą wiązaliśmy naszą przyszłość. Zakochując się jesteśmy szczęśliwi, potem przechodzimy wiele trudności razem, docieramy się, stajemy się odbiciem osoby przez nas kochanej. Po wielu latach, gdy umiera taka osoba, nasze życie może lec w gruzach. Niezależnie od tego, na jakim poziomie miłości byliśmy, dalsze życie jest egzystowaniem – do takiego wniosku doszli też starożytni. Sytuacja byłaby naprawdę nie do zniesienia, gdyby nie Chrystus. Gdy dwoje ludzie ma świadomość, że tym co ich łączy jest Bóg, sytuacja nie wygląda beznadziejnie. Pomimo śmierci jednego, nie umiera więź, która ich łączyła przez wszystkie wspólne lata. Więź, którą jest Chrystus, nie pozostawia takiej osoby nigdy samej sobie, nawet więcej - wtedy szczególnie trwa przy niej. Z pozoru to co złe, jest de facto łaską. Ci natomiast, którzy uważali, że źródłem miłości jest współmałżonek/współmałżonka, tracą wszystko.

Cierpienie fizyczne i psychiczne Jezusa

Ten, który Stworzył ziemię, niebo, aniołów, najczystsze byty i idee, w końcu ten, który stworzył i ukształtował nasze serca i najpiękniejsze serce Maryi – chodzi po ziemi. Jak bardzo cierpi, gdy widzi chorych, cierpiących? Pomaga im wyzbyć się cierpienia, daje im co może, choć wie, że prawdziwe szczęście jest niezależne od chorób fizycznych, że jest ono w sercach, w duszy... On je leczy, uczy jak działać zgodnie z zasadą miłości bliźniego, uzdrawia, ale tylko za przyzwoleniem cierpiącego. Jak bardzo musiała Go boleć zatwardziałość tych, którzy pierwsi powinni poznać kim jest? Przecież kapłani znali pisma, proroctwa, a mimo to nie poznali Boga, którego czcili. Czy to Go nie bolało? Z jednej strony z taką sytuacją był pogodzony, ale z drugiej cierpiał. Jego modlitwa w Ogrójcu jest największą tajemnicą. Co wtedy czuł? Czego się spodziewał, że aż oblewał się potem krwi? Czy wcześniej nie był świadomy, że zginie? Spodziewał się śmierci od dawna. Chodziło zatem o coś więcej, coś musiał zobaczyć, odczuć, że tak się bał. Co to mogło być? Czy grzechy świata, które wziął na siebie? Tego dowiemy się pewnie po drugiej stronie. Podczas konania na krzyżu, mimo potwornego bólu nie zapomina o matce, martwi się o nią. Czy może ktoś mieć wątpliwość, że Jezus jako człowiek kochał najpiękniej i był najsilniejszym mężczyzną? Ile trzeba mieć siły, żeby po takich mękach zdobyć się na słowa: „Niewiasto oto syn Twój, synu oto matka Twoja” (J,19,26)?

Cierpienie Maryi

Osobą, która cierpiała i to w okropny sposób, jest Maryja. Jej serce było najpiękniejszym ze wszystkich serc, najbardziej wrażliwym, a tym samym najbardziej podatnym na ból. Najpierw patrzyła na to, jak z Jej syna szydzą, jak jest bity, później niesłusznie oskarżony, okrutnie biczowany i ukrzyżowany. Co czuła matka, która patrzyła, jak jej syn oblewa się krwią? Jak niesie krzyż, przewraca się, jest bity, kopany, poganiany? Co czuła gdy patrzyła jak wbijano gwoździe w jego ręce? Gdy stała pod krzyżem i patrzyła jak on woła o łyk wody, konając zapewnia łotra, że ten będzie w raju, w końcu gdy wypowiada ostatnie słowa i oddaje Ducha w ręce Ojca?!

Cierpienie niezawinione

Co z tymi, którzy żyją zdrowo, nikomu nie szkodzą, są dobrzy i życzliwi, a spotykają się z nieraz najcięższymi chorobami bądź cierpieniem związanym np. z utratą dziecka? Mimo tego, że dziecko jest rodziców, to jednak jest też niezależnym, wolnym człowiekiem, wobec którego Bóg ma określony plan. Jaki? To nie nasza sprawa. Żadna śmierć przedwczesna nie jest przypadkowa. Można pytać: dlaczego Bóg zabrał niewinne dziecko? Nie chciał aby żyło? Właśnie chciał i dlatego je zabrał do życia wiecznego (św. Augustyn twierdził, że gdy dostaniemy ciała uwielbione, będziemy w wieku miej więcej 30 lat, jeżeli się nie myli, to przeżyjemy ładny szok widząc dzieci, rodziców, babcie, prababcie i wszystkich naszych przodków w tym samym wieku). Często też, niestety, śmierć dziecka zmienia rodziców a nawet całe rodziny, daje im do myślenia i mają dzięki temu możliwość nawrócenia. Dziecko więc spełnia „misję” względem rodziny. 

Jeśli cierpimy, to na dwa sposoby. Na sposób Chrystusowy bądź Maryjny. Albo Bóg ma względem nas pewien plan i dopuszcza do nas cierpienie, albo uczestniczmy w cierpieniu osób nam bliskich. Oba rodzaje są bardzo bolesne, nie do uniknięcia. Zawsze możemy prosić Boga o uzdrowienie z choroby: „Ojcze jeśli możesz oddal ode mnie ten kielich” (Łk 22,42a) albo możemy starać się to cierpienie zaakceptować: „lecz nie moja ale Twoja wola niech się stanie” (Łk 22,44b). Jeśli jesteśmy zmuszeni patrzeć na cierpienie osoby przez nas kochanej, poza towarzyszeniem jej (tutaj słowa na nic się nie zdadzą, po prostu musimy „być”, tak jak Maryja była), powinniśmy szanować plan Boga względem Niej. Mimo iż za żadne skarby się z tym nie zgadzamy. Czy Maryja chciała patrzeć na tak okrutną i możliwie najbardziej w tamtej kulturze podłą śmierć swojego syna?! Zdecydowanie nie, ale raz rzekła: „Niech mi się stanie według słowa twego” (Łk 1, 38). Zatem od samego początku do samego końca była posłuszna, czego skutkiem było wniebowzięcie. W Przypadku Jezusa – zmartwychwstanie. Na cierpienie, które spotyka każdego z nas, potrzeba czasu. Dajmy je Bogu a On w swoim czasie nas wskrzesi do szczęścia wiecznego.

Tytus Wandas OFM