Bogdan Borusewicz, którego za nasze grzechy Bóg uczynił Marszałkiem Senatu, w najnowszym wywiadzie dla "Dziennika Gazeta Prawna" pokazał, jaką "elitę" reprezentuje wraz z całym swoim środowiskiem. W bardzo brzydki sposób do kampanii wyborczej wciągnął tragedię smoleńską, dzieląc Prawo i Sprawiedliwość na tych, którzy zginęli (dobrzy), oraz tych, którzy ciągle żyją (źli).

"Pamiętam, chyba w 2006 r. byliśmy na uroczystościach Sierpnia pod Stocznią i część ludzi, ta bardziej radiomaryjna, na dźwięk mojego nazwiska zaczęła gwizdać. Leszek wtedy powiedział do tłumu: nie gwiżdżcie, bo bez Borusewicza by was tutaj nie było" - powiedział w wywiadzie Marszałek, chwaląc się nierozumieniem, że dziś nie jest tym, kim był czy mógł być kiedyś.

Borusewicz mówił też o Jarosławie Kaczyńskim. "Doceniam Jarosława, jako polityka. Przez pewien czas uważałem, że on ma taki styl gry jak w południowoamerykańskiej piłce - piękne zwody, centra, pozorowane ataki, ale jak już trzeba strzelać gola, to się zaplątuje we własne nogi i pada" - stwierdził, wiedząc dobrze, że tej jesieni strzał będzie celny i dla niego śmiertelny.

Najwięcej uwagi przyciąga jednak wypowiedź Borusewicza dzieląca PiS na dobrych zmarłych i złych żywych. Oto, co powiedział o katastrofie smoleńskiej: "W Smoleńsku zginęła ta lepsza część PiS-u, ta bardziej otwarta, bardziej tolerancyjna, bardziej na lewo. PiS stracił jedno skrzydło, przechylił się na prawo".

kad