Z publikacji dziennika "Fakt" wynika, że kierowca polskiego ambasadora, który jako jeden z pierwszych zobaczył rozbitą maszynę, nie mógł się dodzwonić do agentów z informacją o tragedii. Nawet oficer dowodzący grupą BOR w Katyniu nie miał pojęcia, co stało się z polskim samolotem. Oficer był nie poinformowany do tego stopnia, że nie potrafił udzielić żadnych informacji Jackowi Sasinowi, który dopytywał się co się stało. O tym, że samolot runął, jako pierwszy z BOR dowiedział się Gerard Kwaśniewski - kierowca ambasadora Jerzego Bahra. Gdy nie zobaczył na lotnisku ani jednego agenta polskich specsłużb, zaczął wydzwaniać do nich do Katynia. Ale nie mógł się z nimi połączyć, bo agenci nie mieli odpowiednich środków łączności. Zatelefonował więc do swojej żony, która była w Katyniu i siedziała w samochodzie Telewizji Polskiej.


„Nie daj po sobie poznać: spadła „tutka", chyba nikt nie przeżył. Znajdź mi kogoś od nas, bo nie mogę się dodzwonić”- prosił żonę Gerard Kwaśniewski. „Wylądowali już?” - dopytywali ją dziennikarze. „Tak, chyba tak” - odpowiedziała zdawkowo żona Kwaśniewskiego i przekazała swój telefon oficerowi BOR. „Słuchaj, spadła „tutka". Stoimy przy niej, nie wygląda, żeby ktoś przeżył. Rosjanie twierdzą, że na pewno nie” - poinformował kolegę Gerard Kwaśniewski. „Pakujcie się do samochodu i przyjeżdżajcie natychmiast na lotnisko. Tam jest broń naszych, ktoś musi od nas być, bo Rosjanie już ogradzają teren!”. „Ale tu mamy sprzęt, rzeczy”... - protestował zaskoczony oficer.„Zrozum. Tam do was już nikt nie przyjedzie” - odpowiedział mu wówczas stanowczo Kwaśniewski. O tym, że BOR dopuścił się wielu zaniedbań przy organizacji wizyty orzekli już biegli, którzy przygotowali w tej sprawie specjalną opinię dla prokuratury.



Marzę o państwie, które w 1/100 traktuje głowę własnego państwa jak traktuje się prezydenta USA czy Rosji. Wstyd mi za to, że żyję w obciachowej „nibylandii”, która nie potrafi zadbać nawet o pozory bezpieczeństwa swojego lidera. Skoro dopuszczamy do takiej sytuacji, że na trudnym lotnisku nieprzyjaznego państwa nie czekają na prezydenta ochroniarze a szefowi skompromitowanej służby następny prezydent daje awans, to znaczy, że nie zasługujemy na szacunek świata.

 

Ł.A/ Fakt