Portal Fronda.pl: Według premiera Donalda Tuska w 2012 roku wykonano w Polsce 757 aborcji. Tymczasem dane Narodowego Funduszu Zdrowia mówią o zabiciu 1207 dzieci. Skąd ta drastyczna rozbieżność pomiędzy tymi danymi?

Bolesław Piecha: Nie odpowiem na pytanie, skąd tak duże rozbieżności, bo mówiąc całkiem szczerze, nie wiem. Jedno jest pewne – to obrazuje stan naszego państwa, czyli jeden wielki bałagan. Gdyby chodziło o jakąś drobną rzecz, to pewnie moglibyśmy przejść nad tym, do porządku dziennego, ale przecież chodzi o ludzie życie! Okazuje się, że przedstawiane nam statystyki mogą być niewiarygodne. Narodowy Fundusz Zdrowia tłumaczy, że przekłamanie prawdopodobnie wynika z błędnego kodowania zabiegów przez szpitale, w konsekwencji aborcji mogło być mniej. Mnie to oczywiście cieszyłoby, jeśli jednak jest procedura, w ramach której szpitale po to, aby zarobić, w niewłaściwy sposób kodują procedury, to jest to żerowanie na ludzkim nieszczęściu. Dla mnie to skandal. Myślę, że premier, niezależnie od tego, jakie są jego poglądy na życie ludzkie, powinien to bardzo mocno zweryfikować, sprawdzić i wyciągnąć konsekwencje wobec winnych takich nadużyć statystycznych.

Mówi Pan o potrzebie przejrzystości w kontekście aborcyjnych statystyk, ale jak o nią zabiegać, skoro minister zdrowia Bartosz Arłukowicz – jak wskazuje Mariusz Dzierżawski z Fundacji PRO – od wielu lat uchyla się od podania informacji na temat przyczyn i sposobów zabijania dzieci niepełnosprawnych?

Jeżeli mamy na stanowisku ministra zdrowia człowieka, który w kwestii życia ludzkiego jest absolutnie impregnowany na jakiekolwiek działania, reprezentuje tzw. opcję pro-choice, czyli jest zwolennikiem przerywania ciąż, to pewnie ten problem go nie dotyka, bo uznaje to za nieistotny element. Fałszowanie statystyk podważa wiarygodność państwa jako takiego. Albo realizujemy ustawę o ochronie życia poczętego (a Tusk ma pełne usta poszanowania dla życia), albo to bagatelizujemy. Do ministra Arłukowicza nie mam żadnych pretensji, bo od dawna nie mam żadnych pretensji do człowieka, który nie powinien być na tym stanowisku. Po prostu. Jednak premier rządu, który robi dość dziwne ruchy piarowskie (raz nie klęka przed księdzem, innym razem spotyka się z papieżem), w przypadku statystyk, o których rozmawiamy, bezwzględnie powinien wyjaśnić, skąd się wzięły takie różnice.

Zdaniem Mariusza Dzierżawskiego mogą one wynikać z dwóch powodów – może to być celowe działanie aborterów, aby uzyskać większe pieniądze albo zła wola rządu, który nie chce przekazywać społeczeństwu niewygodnych informacji.

Od dawna powtarzam, że jeżeli już musimy pozwalać na tzw. wyjątki aborcyjne, to nie powinny być one wykonywane w szpitalach, ale specjalnie stworzonych ośrodkach, które nie zajmowałyby się niczym innym (tak, jak kliniki aborcyjne w Stanach Zjednoczonych). Skoro już musi być aborcja, to wyprowadźmy ją ze szpitali publicznych, wtedy będziemy mieć jasność w statystykach. Szpitale publiczne powinny być wolne od wykonywania aborcji.

Oficjalne statystyki na temat legalnych aborcji to jedno, a czy jesteśmy w stanie w jakiś rzetelny sposób oszacować liczbę zabiegów w tzw. Podziemiu aborcyjnym?

Specjaliści od tego są gdzie indziej, ja nie jestem w stanie tego oszacować. To specjaliści z Wandą Nowicką na czele. Nie wchodzę z nimi w polemikę, bo oni nie robią nic innego, jak tylko żonglują ogólnymi danymi po to, aby zalegalizować w Polsce aborcję na życzenie. To gra obliczona raczej na osiągniecie nieprzyzwoitych celów, niż na rzetelne informowanie społeczeństwa.

Rozm. MaR