Na szczęście, to tylko połowa faktu. Druga połowa jest taka: życie boli, gdy mamy błędną koncepcję piekła. A ponieważ koncepcja obecnie rozpowszechniona na Zachodzie jest błędna, voila! gdzie nie spojrzysz, widzisz depresję, frustrację albo mniej lub bardziej maskowaną nienawiść ogólną.

Zanim jednak przejdziemy do jedynej słusznej ;) koncepcji wschodniej, przeanalizujmy błędy perspektywy zachodniej.

Zacznijmy od brzemiennej w skutki oczywistości lokalizacyjnej. Na Zachodzie truizmem jest, że niebo jest zawsze na prawo, a piekło – zawsze na lewo.

Na wypadek, gdybyś był dociekliwym historykiem sztuki – tak, w czasach sympatycznego Hieronima, było dokładnie odwrotnie.

Ponieważ jednak jest to jedynie skutek zmiany punktu odniesienia (niegdyś był nim Bóg w centrum obrazu, a teraz – widz na jego zewnątrz) nie ma to znaczenia. Niebo jest zawsze po prawicy, a piekło po lewicy bieżącego VIP-a.

Starożytni wprowadzili też inną opcję: niebo – w chmurach, piekło w podziemiach.

Jednak to co tu ważne to to, że niebo jest zawsze w kierunku przeciwnym do piekła. Powód jest prosty: piekło jest karą za złe zachowanie, a niebo – nagrodą za dobre. Czy mogą być bardziej przeciwne kierunki…?

Jakie to ma znaczenie?

Dla poszukiwaczy krainy wiecznej szczęśliwości – ogromne. Oznacza bowiem, że droga do raju wygląda tak:

Krok pierwszy: znajdujemy w sobie parszywe pragnienia, chucie, arogancje, zazdrości i wszelkie egoizmy.

Krok drugi: rogatym plugastwom mówimy „nie”…! TFU!!! Odwracamy się do nich tyłem i…

Krok trzeci: …ruszamy przed siebie, wykonując dobre uczynki.

Ta-da-da-dam! Nagroda jest nasza…! Jesteśmy w raju…!

Tyle, że w ten sposób lądujemy nie w raju, tylko w… bólu życia.

Skąd się bierze ból życia?

Przyjrzyjmy się ww. krokom.

Problem zaczyna się już z krokiem nr 1. Czasem potrafimy zidentyfikować złość, chęć odwetu, zazdrość (nie całą, rzecz jasna, ale to co pływa na powierzchni), która popycha nas do działania, a czasem… nie.

Jeśli potrafimy, to i tak przy kroku nr 2 natykamy się na górę nie do zdobycia. Otóż, żadna ilość wyrzekania się, spluwania, opierdalania w duchu za niewłaściwe emocje nie pomaga. Rogate plugastwa są z nami czy tego chcemy, czy nie. Do kroku nr 3 nawet nie dochodzi.

I stąd właśnie bierze się ból życia. Istnieją dwie jego odmiany:

2 odmiany bólu życia

Odmiana nr 1: Ponieważ jesteśmy „samo-rozwijający się”, a więc takich emocji NIE POWINNIŚMY mieć, ogarnia nas panika, że ktoś je w nas zobaczy i… wpadamy w przeraźliwy wstyd na myśl o tej ewentualności.

W konsekwencji, zgadzamy się na wszystko, czego tylko bliźni od nas zażądają – stajemy się wręcz ich niewolnikami – tylko po to, żeby nikt nie odkrył, że mamy w sobie diabelskie odruchy i emocje. Pierwsza odmiana bólu życia to skrajna dezaprobata siebie, wieczny strach, że ktoś zobaczy kim „naprawdę” jesteśmy i pilnowanie się, żeby nie.

Odmiana nr 2: Zamykamy rogate odczucia w lochu podświadomości i uznajemy, że jesteśmy idealni. A gdy nagroda w postaci nieba nie nastaje, wyjemy do bliźnich:

Dawaj moje niebo! Zrobiłem wszystko, co miałem zrobić. Poświęcałem się! Byłem dobry! Odbębniłem wszystkie zasady świętego człowieka! Ty taki i owaki! Złodzieju i oszuście!

Ponieważ złodziej i oszust ma to gdzieś, wzbiera w nas nienawiść do gatunku ludzkiego. Efekt: ból życia nr 2, bo kogo nie boli życie w stadzie nikczemnych niewdzięczników, którzy nie doceniają naszego poświęcenia i idealnej wręcz dobroci?

Co więc robić?

Skoro ból życia bierze się z dualistycznej wizji nieba i piekła, wyjście jest jedno: należy ową wizję wyrzucić.

I zastąpić wizją wschodnią.

Na Wschodzie zaś nigdy nie dzielimy nic na dwa i nigdy nie mówimy „nie” temu, co jest – w imię wyobrażeń na temat tego, co powinno być. Postępujemy wręcz przeciwnie. Czyli zanurzamy się w tym, co jest, bez względu na to, czy to, co jest nam się podoba czy nie. A jeśli tu i teraz są w nas emocje, które nam się nie podobają – zanurzamy się w emocjach, które się nam nie podobają.

Ponieważ wiedza ta przeniknęła ze Wschodu przez neoplatończyków na Zachód, możemy tę zasadę odnaleźć nawet w twórczości zachodniego eksperta od spraw nieba i piekła, czyli Dante Aligheri:

„Droga do raju zaczyna się w piekle”

Rozejrzyjmy się więc po piekle. Co tam znajdziemy?

Ogień!

Na moje oko nie jest przypadkiem, że w piekle jest gorąco. Piekło to bowiem miejsce, w którym mierzymy się z palącymi emocjami – wstydem w bólu życia nr 1 i złością w bólu życia nr 2.

Ogień ma też inną cechę. Spójrz na rysunek poniżej:

Ogień niszczy!

Ogień nas trawi, rozczłonkowuje, dezintegruje. A dokładniej nie nas – tylko nasze nawyki myślowe i schematy zachowań (czytaj: ego), z którymi się mylnie utożsamiamy, a które nas duszą i nie pozwalają być sobą.

To jest właśnie funkcja piekła:

Do piekła trafiamy, gdy odkrywamy, że ani my ani inni nie są tacy, jacy uważamy, że być powinni. To na tym polega męka piekielna: na poczuciu, że wszystko jest nie takie, jakie byśmy chcieli.

Jednak piekło nie jest po to, żeby nas męczyć bez celu. Piekło jest okazją do uwolnienia się z bólu życia. Jeśli bowiem nie wycofamy się, te męki wytrzymamy i dotrzemy do źródła bólu odkryjemy, że HEJ! to nie świat jest od czapy, tylko nasze o nim przekonania!

Odkryjemy, że wszystkie nasze nawyki myślowe i schematy zachowań, wszystkie nakazy i zakazy, które powodują, że nie akceptujemy ani siebie ani innych są wynikiem iluzji, a my (i inni) jesteśmy dokładnie tacy, jacy mamy być.

Jeśli czujesz ogień złości – sprawdź swoje iluzje np. tutaj. a potem rozejrzyj się po innych tekstach z kategorii „wiwisekcja złości„.

Jeśli pali cię wstyd z okazji poczucia, że jesteś „niedobry”, to, niestety, tekst na ten temat jeszcze nie powstał. Ale są teksty o iluzjach generujących wstyd z powodu poczucia własnej nieadekwatności – np. tu albo tu.

W piekle odkrywamy więc, że życie per se nie boli. Boli jedynie brak akceptacji dla siebie i dla innych. Lub jak to ujął Fiodor Dostojewski:

Co to jest piekło? Stwierdzam, że jest to cierpienie spowodowane przez niezdolność do miłości.

Gdzie miłość to, oczywiście, inny termin na bezwarunkową i całkowitą akceptację.

Piekło nie tylko nie jest karą za grzechy, której trzeba unikać jak… ognia ;). Piekło to miejsce, gdzie możemy spalić nasze iluzje, a z nimi nasze lęki, wstydy, zazdrości, złości, diabelskie instynkty, czyli… ból życia. Jeśli zechcemy, rzecz jasna.

Nad wejściem do piekła, bowiem, oprócz dantowskiej „lasciate ogni speranza” (o czym kiedy indziej) wisi też tabliczka ze sloganem tak cenionym na Zachodzie:

It’s up to you!

Niestety, nie oznacza ona, że od nas zależy decyzja o wejściu do piekła (i w ból życia). Do piekła trafiamy z automatu, gdy włączają się w nas nawyki i schematy nie pozwalające akceptować siebie i innych. Wybór dotyczy jedynie tego, co w tym piekle zrobimy.

Opcja nr 1: lawirujemy tak, żeby trzymać dystans do bezpośredniego ognia i nie pozwolić naszym krytycznym nawykom i schematom spłonąć. Kilka rekomendowanych sposobów: otaczanie się znajomymi tkwiącymi w podobnych iluzjach i piętnującymi te same grupy społeczne, alkohol w barku, albo – najlepiej – kochający bezwarunkowo pies. (Ewentualnie kot, którego bezwarunkowo kochamy my*.) W efekcie trwamy w większym lub mniejszym bólu życia, który zazwyczaj jest na granicy wytrzymania. Choć zdarza się, że Kosmos zirytowany naszym uporczywym unikaniem Prawdy łapie nas za nogę i wrzuca do największego pieca. Dla naszego dobra, rzecz jasna :).

Opcja nr 2: sami wchodzimy w ogień i palimy wszystko, co nam nie pozwala akceptować siebie i innych. Minus tej opcji jest taki, że generuje ból większy niż w opcji pierwszej. Plus: ból trwa krócej i już nie wraca.

Na Wschodzie, więc, piekło to wejście do raju. Jeśli zatrzymamy się w tu i teraz palących emocji, poddamy się ogniom i pozwolimy naszym fałszywym przekonaniom spłonąć – ta-da-da-dam! spłoną diabelskie dekoracje, zniknie piekło krytycyzmu, a pojawi się rześki chłód akceptacji siebie i innych.

Mmmmm… Teraz rzeczywiście jesteśmy w niebie…

Miriam/http://bezego.com/