Kiedy przeciwko promowaniu w TVP Adama Darskiego wypowiadają się kojarzeni z prawą stroną sceny politycznej publicyści albo osoby duchowne, ich argumenty nie są brane na poważnie. „Bo to ciemnogród”, „średniowieczne kościółkowe poglądy”, jednym słowem totalny obciach.

 

Pośród salonowców panuje swoista „nergalomania”. W dobrym tonie są deklaracje o byciu „ziomalem”, tudzież „krajanem” owego pana, który biega po scenie z białym mazidłem na twarzy i pluje jadem w stronę Kościoła. A już szczytem poprawności jest chęć darcia Pisma Świętego na scenie.

 

Dlatego tym bardziej na uwagę zasługują słowa Marcina Mellera w najnowszym numerze tygodnika „Wprost”. Pod nieco mylącym tytułem „Ave, Nergal!” publicysta bez pardonu rozprawia się „Gazetą Wyborczą” i Katarzyną Wiśniewską. Meller przypomina sprawę z 2007 roku, kiedy to we Wrocławiu grupa członków ONR skandowała m.in. „Polska dla Polaków” - Jacyś antypolscy fanatycy skierowali wówczas do sądu sprawę przeciwko wrocławskim patriotom – podsumowuje publicysta. Decyzją sądu „faszyści” z ONR zostali uniewinnieni, co oczywiście nie pozostało bez złośliwych komentarzy ze strony „Wyborczej”, która wyrok nazwała przyzwalaniem na język nienawiści.

 

- No więc chciałem się zapytać nie tylko pani Wiśniewskiej, ale też wszelkich obrońców i wielbicieli Adama „Holocausto Nergala" Darskiego: dlaczego rasistowskie okrzyki są wezwaniami do nienawiści, a darcie czy palenie Biblii i ryczenie „Żryjcie to gówno!” to działalność artystyczna i przejaw aktywnego korzystania z wolności słowa? - pisze Meller. - Farfał był be, bo jako nastolatek napisał coś do skinowskiego fanzinu, ale że dorosły już Darski przybrał sobie pseudo Holocausto, no to nie bądźmy zbyt drobiazgowi. Jak jakiś prymityw sprofanuje groby żołnierzy rosyjskich w Ossowie albo pomnik w Jedwabnem, to jest skandal (bo w istocie jest), ale jak barbarzyńca profanuje Biblię, lży ludzi i szerzy nienawiść, to sam cymes – punktuje publicysta.

- Żeby było jasne: krzywiąc się, ale może jeszcze bym uznał, że brutalnie nienawistne występy Darskiego, w myśl łacińskiej zasady „chcącemu nie dzieje się krzywda", można tolerować na jego koncertach. Ale promowanie barbarzyńcy w publicznej telewizji? - pyta Marcin Meller. I proponuje, by TVP zaprosiła do programu „misiaczków z Wrocławia”, albo „jakiegoś śpiewającego skina z ich prężnej sceny muzycznej”. Tak dla „pięknego poszerzenia oferty”.


Trudno się z Mellerem nie zgodzić. Tym razem ma całkowitą rację. Mam tylko nadzieję, że nie wycofa się ze swoich słów, kiedy salonowy sufit spadnie mu na głowę. Przy okazji ostrej krytyki Platformy na Facebooku, a potem śniadaniowania z premierem Tuskiem, okazało się, że Meller zmiennym jest.

 

Marta Brzezińska