Maraton, to symboliczna dyscyplina sportowa. Popularna, wymagająca dobrego przygotowania. Pokojowa...

Tak, to prawda. Maraton w Bostonie jest najstarszym pozaolimpijskim maratonem, bo odbył się w 1897 r. w rok po igrzyskach w Atenach. I w ten szacowny maraton uderzono. To kojarzy się z zamachem organizacji „Czarny Wrzesień” na Izraelczyków podczas olimpiady 1972 r. czy w 1996 r. w Atlancie.

Co chciano pokazać, uderzając w tak brutalny sposób na sportowej imprezie?

To, że stosunkowo niedużym kosztem wywołuje się wielki efekt na całym świecie. Maraton jest pokazywany w wielu krajach, więc ci, którzy podłożyli ładunki wybuchowe wiedzieli, że będą mieli publicity. Nie mam co do tego wątpliwości. To precyzyjnie wybrany zarówno cel jak i czas. Na zdjęciach telewizyjnych można było zobaczyć, że ten wybuch nastąpił po 4 godzinach i 9 minutach maratonu.

Co to oznacza?

Zawodowcy już dawno dobiegli do mety maratonu. Zdołali wytchnąć i pewnie odebrać nagrody. Oni mijają linię mety po dwóch godzinach biegu. To biegli amatorzy i ten wybuch uderzył w nich i publiczność. To oznacza: syty amerykański świecie – uważaj, nie jesteś bezpieczny. Media wzmacniają jeszcze efekt tego wybuchu.

W tym maratonie wystartowało 27 tys. osób.

On ma swoją gęstość. Uderzono jednak w tych przeciętnych, z których wielu debiutowało.

Ten wybuch ma przestraszyć?

Wyprowadzić z równowagi. Dać sygnał, że ktoś jest w stanie uderzyć w bezpieczne miejsca. Wy sobie biegacie, zdrowo żyjecie, relaksujecie się... a my wam zniszczymy ten spokój – takie jest przesłanie zamachowców. Wbito bolesną szpilę w świat dostatku. Widać, że mimo różnych zabezpieczeń, bardzo łatwo go uderzyć, aby zabolało.

Rozmawiał Jarosław Wróblewski