Zdaniem osoby, z którą rozmawiała TVP Info, awaria miała dotyczyć jednej z najbliższych lotnisku radiolatarni, tej położonej niespełna kilometr od pasa startowego. Sygnał wysyłany z urządzenia mógł "przerywać". Nie ustalono, czy mogłoby to być przyczyną katastrofy.
Naczelna Prokuratura Wojskowa nie neguje ale także nie potwierdza tych informacji. Ogólnikowo ujęta "zła organizacja i zabezpieczenie lotu prezydenckiej maszyny" mogła być jedną z przyczyn katastrofy, ale będzie to sprawdzone w toku prowadzonego śledztwa – wynika z oficjalnego komunikatu tego organu.
– Moim zdaniem to nie jest tak, że jedna z radiolatarni nie pracowała. Miała po prostu przerwę w pracy – skomentował te informacje w programie "Minęła dwudziesta" na antenie TVP Krzysztof Zalewski z "Lotnictwa". – Mogło to mieć wpływ na funkcjonowanie urządzeń na pokładzie, ponieważ samolot mógłby przekierować się na latarnię dalszą – ocenił Zalewski.
– W tych warunkach wszyscy wiedzieli, że na lotnisku w Smoleńsku nie ma praktycznie żadnej widoczności. Czy radiolatarnia pracowała czy też nie, załoga nie miała prawa schodzić poniżej 120 m nad ziemią, a – moim zdaniem – nawet poniżej 200 metrów – dodał w programie "Minęła dwudziesta" Wojciech Łuczak, redaktor naczelny miesięcznika "Raport". Jego zdaniem lądowanie w tak złych warunkach atmosferycznych było "samobójstwem".
Radiolatarnia to radiostacja nadawcza lub nadawczo-odbiorcza, która wysyła sygnał radiowy dla radionawigacji. Sygnał ten zawiera kod właściwy danej radiolatarni nadawany alfabetem Morse'a. Nadawany jest w stałych odstępach i służy do określania kierunku za pomocą radionamiernika.
eMBe/tvp.info
Podobał Ci się artykuł? Wesprzyj Frondę »