Przy okazji szczytu nuklearnego w Waszyngtonie, politycy opozycji znowu starają się wykorzystać rzekome zaniepokojenie zagranicy naszą sytuacją wewnętrzną, aby uderzyć w rząd. Tylko ich argumentacja nie tylko coraz bardziej odbiega od realiów geopolityki, ale i ma coraz mniej ma wspólnego ze zdrowym rozsądkiem.

Chyba oczywiste się wydaje, że przy okazji szczytu dotyczącego zagrożeń wynikających z użycia broni nuklearnej gospodarz, czyli Prezydent USA, chce się spotkać z przywódcami krajów bezpośrednio zainteresowanych najpoważniejszym dziś zagrożeniem w kwestii broni atomowej, czyli ambicjami szalonego reżimu z Korei Północnej. Jak bardzo nie bylibyśmy ambitni, to w tym temacie, jesteśmy mniej ważni niż Chiny, Japonia czy Korea Południowa. Opozycja jednak próbuje przedstawić fakt braku spotkania Andrzeja Dudy z Barackiem Obamą, jako dowód na negatywną opinię Waszyngtonu co do kryzysu konstytucyjnego w Polsce. Zaiste, bardzo daleko idąca to interpretacja.

Interesy przede wszystkim

Platforma, Petru czy KOD już od jakiegoś czasu próbują przekonać Polaków, że USA są zaniepokojone sytuacją wokół Trybunału Konstytucyjnego. Ale nie trzeba być profesorem Stosunków Międzynarodowych, żeby rozumieć podstawy rządzące geopolityką. A decydują w niej nie ideały, ale realne interesy. W centrum amerykańskiej strategii leży zachowanie swojej dotychczasowej pozycji jedynego supermocarstwa. Nie mogą sobie pozwolić na to, aby wyrosła pod ich nosem mogąca zagrozić ich dominacji potęga. Oczywiście, chwilowo mogą brać górę sentymenty, jak w przypadku Baracka Obamy, ale prędzej czy później trzeba brać pod uwagę przede wszystkim twardą geopolitykę. W końcu nawet obecny Prezydent USA musiał odwołać swój reset w stosunkach z Rosją.

Właśnie przykład naszego wschodniego sąsiada pokazuje meandry polityki światowej. Owszem, punkt ciężkości przesuwa się z nad Atlantyku w kierunku Pacyfiku, ale Amerykanie nie mogą całkowicie zapomnieć o Europie. Wbrew temu, co sądzi wielu publicystów, Chiny nie stanowią dla USA tak dużego problemu, żeby zupełnie zignorować Rosję. Fiasko resetu pokazało, że nie tak łatwo dogadać się z Kremlem. Próby prowadzenia rosyjskiej polityki na przekór amerykańskim interesom, czy to na Bliskim Wschodzie czy Europie wschodniej, nie mogły pozostać bez reakcji ze strony Waszyngtonu. I Stany Zjednoczone będą żywo zainteresowane tą częścią świata, dopóki Putin będzie próbować podważać ich pozycję na świecie.

 Nauczyć się chodzić wyprostowanym

Dla Amerykanów Polska jest ważna w ich rozgrywkach z Rosją nie dlatego, że tak bardzo nas lubią. I nie dlatego, że my tak bardzo ich lubimy. Jesteśmy po prostu największym krajem wśród tych leżących na wschodnich granicach NATO. Mamy jedną z największych armii w Europie, w dodatku intensywnie modernizowaną. Wszelkie działania związane z relacjami z Federacją Rosyjską, także ze względu na naszą znajomość tematu, są nie do wyobrażenia bez udziału Polski. Dlatego Amerykanom i tak zależy na dobrych stosunkach z naszym krajem. A trzeba dodać kolejny czynnik sprzyjający naszym dobrym relacjom. Jeśli Wielka Brytania wyjdzie z Unii Europejskiej, pozostaniemy w niej najbardziej proamerykańskim krajem.

Polsko-Amerykańskie specjalne relacji nie wynikają z sentymentów, ale ze wspólnoty interesów. Oba kraje nie są zainteresowane zbyt dużym wzmocnieniem Niemiec i Rosji, a już tym bardziej współdziałaniem tych dwóch mocarstw. I właśnie obawą o możliwe, wzorem Wiktora Orbana, polityczne zbliżenie Polski z Rosją, a także zainteresowaniem kontraktami zbrojeniowymi, a nie troską o sędziego Rzeplińskiego, kierują się Senatorowie i urzędnicy komunikujący się z polskimi władzami. Oczywiście, wyrastająca na lokalnego lidera Polska to zupełnie inny partner niż spolegliwy, peryferyjny kraj z czasów rządów PO. Amerykanie na pewno szybko przyzwyczają się do nowej rzeczywistości. Ważne jest, aby już po wstaniu z kolan, Polacy przyzwyczaili się do nowej sytuacji i nauczyli się chodzić wyprostowani. Będzie to świadczyło o naszej wiarygodności nie tylko dla Waszyngtony, ale i dla stolic naszego regionu, któremu chcemy przecież przewodzić.

Koniec peryferyzacji

Sprawy wewnętrzne, zwłaszcza o charakterze ustrojowym, były zawsze wygodnym alibi do dyscyplinowania krajów zależnych od wielkich potęg. Polska opozycja chyba nie do końca wyrosła jeszcze z PRL i jej niesuwerennego charakteru, skoro sądzi, że polski kryzys konstytucyjny miałoby się rozwiązać poprzez zaangażowanie zagranicy. Niby, dlaczego miałby być ten kryzys powodem do zaangażowania się USA w nasze sprawy wewnętrzne, skoro sami Amerykanie borykają z podobnym konfliktem partyjnym zaistniałym po śmierci konserwatywnego członka Sądu Najwyższego. Być może Petru i Schetyna zdają sobie sprawę, że Unia Europejska czy USA nie mogą tak naprawdę pozwolić sobie na ingerencję w wewnętrzne sprawy Polski, i liczą, że „opinia” Zachodu zniechęci Polaków do nowego rządu. Tyle, że Polacy w wyborach pokazali, że dawno już nie myślą peryferyjnie, i taką „opinię” mają gdzieś. 

Bartosz Bartczak