Gdy nie wiadomo o co chodzi to zawsze chodzi o pieniądze. To stare powiedzenie wydaje się być w tym wypadku najlepszym komentarzem do całej sytuacji, a kluczem do niej jest hasło: „Pakiet Klimatyczny”. Pierwsza polska elektrownia atomowa wedle planów ma ruszyć w roku 2021. Do roku 2020 elektrownie węglowe mają płacić tylko 30 proc. opłaty za emisję dwutlenku węgla, całość dopiero po tym roku. Przejście na energetykę jądrową oznacza zmniejszenie tej emisji a tym samym zmiejszenie kwot odprowadzanych do unijnej kasy w ramach pakietu klimatycznego. Nic dziwnego, że Niemcy protestują. W tym samym roku kończą im się ulgi na emisję gazów cieplarnianych przez przemysł chemiczny, hutniczy i inne, energochłonne gałęzie, które w Polsce zostały w większości skutecznie zlikwidowane przez dotychczasowe rządy. W naszym kraju największym emitentem CO2 są właśnie elektrownie węglowe, które w rządowych planach mają zostać zastąpione czystymi pod tym względem siłowniami jądrowymi. Innymi słowy: podczas gdy my byśmy ograniczyli emisję, a co za tym idzie opłaty z nią związane, nasi zachodni sąsiedzi pozostawiliby ją na tym samym poziomie tracąc przy tym ulgi. Ale to nie wszystko...


Niemcy dzisiaj posiadają siedemnaście elektrowni atomowych, z których wszystkie mają być zamknięte do roku 2022 a większość produkowanej energii ma pochodzić ze źródeł odnawialnych. Jeżeli ten ambitny plan by się nie powiódł być może zostaliby zmuszeni do kupowania energii z zagranicy, w tym i z Polski. Na chłopski rozum: my byśmy sprzedawali do Niemiec czystą energię po to, by mogli zasilać swój emitujący mnóstwo dwutlenku węgla przemysł. Bilans jest prosty i łatwy do wyliczenia – większość zysków zostawałaby po naszej stronie granicy. Gdyby jednak udało się zablokować polski program atomowy to nam pozostałyby dwa wyjścia: albo płacić gigantyczne pieniądze za emisję gazów cieplarnianych, albo kupować (za równie gigantyczne pieniądze) energię z niemieckich farm wiatrowych...


Alexander Degrejt