Człowiek sceptykiem czy Bóg sceptykiem?

Błyskotliwy Chesterton sprawia, że czytelnik jego tekstów zastanawia się, czy to publicystyka angielskiego pisarza skrzy się od paradoksów, czy też sama rzeczywistość jawi się tak paradoksalna? W każdym razie Geniusz Paradoksu nie pozwala człowiekowi – zarówno wierzącemu, jak i niewierzącemu – na intelektualną i duchową drzemkę. W eseju zatytułowanym Księga Hioba pozostawił nam być może szczególnie cenną, a na pewną zwłaszcza dziś aktualną apologetyczną wskazówkę a jednocześnie przestrogę.


Apostoł zdrowego rozsądku i obrońca wiary charakteryzuje Hioba jako obrażonego na świat i Boga, i żądającego zarówno od świata, jak i Pana – samousprawiedliwienia; ten najbardziej pokrzywdzony człowiek Starego Testamentu (typ cierpiącego Chrystusa) czyni to jednak z pozycji człowieka, który naprawdę poszukuje odpowiedzi i którego natarczywe pytania odsłaniają namiętne pragnienie bycia przekonanym. Mistrz groteski całkiem poważnie mówił o takich jak Hiob ludziach, że pozostali lojalnymi wobec świata, w którym przyszło im żyć; Hiob to pewnego rodzaju patriota ziemskiej ojczyzny.


Wydaje się w naszej pseudopobożnej wrażliwości, że Bóg jak jakiś Deus ex machina powinien wkroczyć na scenę rozgrywającego się dramatu, tak żeby zakończył się on łzawym „hollywoodzkim” happy endem. A jednak: „Za sprawą prawdziwie natchnionej twórczej koncepcji okazuje się, że gdy Bóg się pojawia, to tylko po to, by zadać jeszcze więcej pytań na Swój własny temat. W owym dramacie sceptycyzmu sam Pan Bóg przybiera postawę sceptyka. I czyni to, co zawsze czynili wielcy obrońcy religii, na przykład Sokrates. Obraca racjonalizm przeciw niemu samemu. Zupełnie jakby chciał nam pokazać, że kiedy już przychodzi do zadawania pytań, On potrafi zadać takie, które przyćmią i strywializują wszystkie pytania, jakie zdoła wymyślić człowiek”1.


Bóg nie jawi się jeszcze Zwycięzcą (przed kim zresztą miałby brylować swoimi zwycięstwami), ale przecież podejmuje rzuconą Mu rękawicę i pojedynkuje się na oskarżenia, bierze w krzyżowy ogień oskarżycieli, tak że „wszyscy ludzcy sceptycy zostają zapędzeni w kozi róg przez wyższy gatunek sceptycyzmu (…) Aby zbić człowieka z tropu, Pan Bóg na chwilę staje się bluźniercą, omalże ateistą”2. Pan wszechświata broni świata (więc poniekąd i siebie) nie tyle przed pytającymi, co przed zbyt szybko udzielającymi odpowiedzi – gani optymistów za ich obronę świata, który miałby być tak racjonalny, że aż schematyczny. Można by powiedzieć, że Pan Absurdu czy Bóg Artysta3 nie pozwala barbarzyńskiemu optymizmowi spłycać napisanego przez siebie dzieła, które zresztą nie tyle służy do czytania, ile do przeżywania. I co się okazuje? Że wcześniej nieukojony Hiob znajduje uspokojenie właśnie w tym, że ukazano mu rzeczywistość niepojętą, można by dopowiedzieć: niezredukowaną do schematycznych oczekiwań człowieka. „Pan Bóg odmówił wyjawienia Swych planów, co samo w sobie, niczym ognisty znak, wskazuje, że posiada plany. Zagadki Boga dają więcej satysfakcji niż rozwiązania człowieka”4.


Warto zapamiętać konkluzję, jaką wyprowadza z tej opowieści Chesterton: „Toteż kiedy stykamy się z zadufanym i pewnym siebie siewcą wątpliwości, nie należy go namawiać, by przestał wątpić; to nie jest skuteczna metoda. Skuteczna metoda polega raczej na zachęcaniu, by wątpił dalej, by wątpił coraz bardziej, by co dzień zaczynał wątpić w coraz to nowe i coraz dziwniejsze elementy wszechświata, aż w końcu, w nagłym przebłysku oświecenia, być może zwątpi w siebie”5. Całkiem możliwe, że niewierzący są dziś zbyt mało sceptyczni, i pod pozorem pesymizmu skrywają tak naprawdę naiwny optymizm, który gdy nie zostaje zaspokojony – staje się prawdziwym pesymizmem? Zamiast sporu z Bogiem obrażają się jak dzieci, gdy coś nie jest po ich myśli.


Jeśli tak jest, nie dziwi fakt, że odrzuciwszy nieproste odpowiedzi Boga – zadowalają się ateiści prostymi jak cep wyjaśnieniami lub nawet ich brakiem, jak czyni to na przykład Richard Dawkins, a tym bardziej jego epigoni, marniejsi od tamtego marnego sceptyka. Kto czytał sztandarowe dla ateistycznej dumy dzieło6, ten wie, że duma ta na pewno nie znajduje uzasadnienia w zabieganiu o prawdę aż do utraty tchu; nie szuka się jej ani całą egzystencją, jak wypadałoby to czynić w rzeczywistym poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie o istnienie Boga osobowego, ani nawet rozumem całym, skoro nie pozwala mu się na poważnie zajmować ciekawymi problemami.


Wierzący naiwniakiem czy niewierzący naiwniakiem?

To zresztą świadczy o niebagatelnej roli ludzkiej woli, która żeby zneutralizować rozum gotowy podążyć za uzasadnieniem tej „spontanicznej pewności istnienia Boga”7, posiłkować się musi ośmieszaniem Go. Proszę zauważyć tę różnicę między radosnym śmiechem a rechotaniem hałaśliwym jak w Bogu urojonym, które zagłusza poważną refleksję; ten styl żartów rodem z licealnej imprezy nie usprawiedliwia, ale tłumaczy użycie argumentów na poziomie dyskusji nastolatków. Jakiż smutny to koniec rozumu! Ale czegóż więcej można się było spodziewać po tej narośli na szyi, która wykształciła się w toku ewolucji? W każdym razie nie tego, że zacznie się śmiać z samej siebie… A przecież ten, kogo nie stać na autoironię, nigdy nie sięgnie prawdziwej mądrości, a jeśli będzie silił się na powagę – wzbudzi uśmiech, tyle że politowania.


Nie mamy więc do czynienia ze sceptykami, którzy byliby zdolni do krytycznego myślenia o samych sobie i głoszonych przez siebie poglądach; już raczej należałoby współczesnych ateistów nazwać cynikami, tyle że nie można oczekiwać, że okażą się podobnie prześmiewczy w stosunku do samych siebie. Ale może tak naprawdę nie są ani sceptykami, ani cynikami, a bliżej im do ideologów? Tak w każdym razie uważa znany myśliciel Michael Novak: „Wielu wyrafinowanych ludzi uwielbia mówić, że są cyniczni, że nasza era jest cyniczna. Pochlebiają sobie. Nie wierzą w nic, nie wierzą niczemu. Wiek nasz nie jest wiekiem niewiary. To wiek aroganckiej naiwności (…) Jedyna rzecz, której nie zbywa naszej intelektualnej elicie, to zaciekła wiara”8.


Przejawem tej naiwności jaśniaków, jakimi w swojej skromności mienią się ateiści, jest albo rezygnacja z dociekania prawdy (bo poszukiwanie takie pachnie staromodną filozofią czy – broń Boże, którego nie ma – metafizyką), albo redukcja wszelkiego poznania jedynie do tego wycinka rzeczywistości, który może zostać poddany naukowym, matematyczno-przyrodnicznym, dociekaniom (oczywiście to również metafizyka – okrojenie świata do materii; przyjęcie takiej wizji rzeczywistości wymagałoby dowodu filozoficznego, którego nie podają). Tak rodzi się scjentyzm, którego założenia przyjmuje się na wiarę; a więc mamy do czynienia z ateistami-dogmatykami, którzy nie przemyśleli swojej wiary. Jeśli nie ma „nic gorszego niż niechlujny ateizm i dewocyjna wiara”9, to właśnie mamy do czynienia z przejawem na pewno jednego z nich, a może nawet obu naraz.


Autor książki Boga nikt nie widzi chciałby „prosić wierzących, żeby uznali ateistów za braci i siostry, którzy niekiedy wyrażają to, co w naszych duszach pozostaje niewyrażone”10. W tym optymistycznym i możliwym tylko z perspektywy chrześcijańskiej spojrzeniu (bo tylko wierzący zmagający się z Bogiem może zrozumieć jaśniaka doświadczającego „ciemności”) niewierzący wypowiadaliby wprost te wątpliwości, które nurtują również serca wierzących, tyle że w przypadku tych ostatnich nie stają się one przyczyną niewiary, a mogą stać się powodem do głębszej refleksji. Doprowadzając ten tok myślenia ad absurdum można by powiedzieć, że gdyby wierzący reflektowali swoją wiarę, nie potrzeba byłoby niewierzących. Ale już poważnie: jeśli ateizm rzeczywiście stanowić miałby gorzką pigułkę działającą mimo wszystko leczniczo na wierzących – co zresztą z perspektywy chrześcijan może być jedynie skutkiem ubocznym ateizmu, ale już nie powodem do radości z tego, że ktoś nie wierzy – to jest to możliwe tylko wtedy, gdy jego reprezentanci rzeczywiście podejdą do problemu kwestii istnienia Boga poważnie.


Jeśli „przesłodzona wiara, na jaką niektórzy ateiści natrafiają u chrześcijan, jest płytką, sentymentalną i upiększoną jej wersją. Nie wypada najlepiej wobec całej chrześcijańskiej tradycji intelektualnej”11, to również ateistyczno-gorzki Dawkins „zastępując skrupulatne, poparte dowodami przemyślenia turbonakręconą retoryką i w wysokim stopniu wybiórczą manipulacją faktami”12 proponuje nie lekarstwo, ale intelektualną truciznę, która analogicznie nie wypada najlepiej na tle tradycji myśli ludzkiej. W tej degeneracji rozumu trzeba jednak widzieć wierzącemu chorobę głębszą, bo sięgającą woli. To z kolei wymaga zastosowania odpowiedniego (duchowego) panaceum oraz gotowości do złożenia ofiary w duchowych zmaganiach.


Czytaj dalej o apologii jako ofierze>>>


Sławomir Zatwardnicki

 

Przypisy:

1G.K. Chesterton, Księga Hioba, w: tenże, Obrona wiary. Wybór publicystyki (1920-1930), tłum. Jaga Rydzewska, Warszawa 2012, s. 82.

2Tamże, s. 83.85.

3Sformułowania zaczerpnięte z książki: M. Novak, Boga nikt nie widzi. Noc ciemna ateistów i wierzących, Kraków 2010; por. S. Zatwardnicki, Pan Absurdu według Michaela Novaka, „Przegląd Powszechny” nr 5 (1077), maj 2011 r, s. 120-127.

4G. K. Chesterton, Księga Hioba, dz. cyt., s. 84.

5Tamże, s. 83-84.

6Por. R. Dawkins, Bóg urojony, tłum. P.J. Szwajcer, Warszawa 2012, s. 13, gdzie autor nawiązuje do „Gay Pride”.

7É. Gilson, Bóg i ateizm, przekład: M. Kochanowska, P. Murzański, Kraków 1996, s. 173.

8M. Novak, Przemyślenia w opactwie Westminsterskim: z otchłani nihilizmu, w: tenże, dz. cyt., s. 396.

9M. Lütz, Bóg. Mała historia największego, Kraków 2009, s. 18.

10M. Novak, dz. cyt., s. 385.

11Tamże, s. 138.

12A. McGrath, J.C. McGrath, Bóg nie jest urojeniem. Złudzenie Dawkinsa, przekład: J. Wolak, Kraków 2007, s. 11.