Marek S. Huberath skonstruował w „Vatran Auraio” antyutopię, z której nie ma ucieczki. Nie stworzoną ludzką ręką, lecz przez niegościnne warunki naturalne, które z niewyjaśnionych przyczyn stały się ojczyzną człowieka.
Sześć lat minęło od publikacji poprzedniej powieści Marka S. Huberatha, „Miast pod Skałą”. W międzyczasie krakowski pisarz uraczył swych czytelników jeszcze zbiorem opowiadań „Balsam długiego pożegnania”, wśród których znajdywały się także wcześniej opublikowane. Tym razem twórca zabrał nas nie w podziemia Rzymu, czy do eschatologicznego obozu pracy, ale na odległą planetę, na której żyją ludzie całkiem podobni do nas.
„Żyją” to za dużo powiedziane. Lepiej byłoby napisać: usiłują przeżyć jak najdłużej. Warunki, w których dane im jest funkcjonować, z jednej strony nie zabijają ich od razu, stąd można w jakimś sensie powiedzieć, że jest to świat przyjazny człowiekowi. Jest tam tlen, jest woda, zdatne do spożycia rośliny i zwierzęta. Z drugiej, trujące mikroorganizmy, niebezpieczne zwierzęta i specyficzny kalendarz wydatnie skracają życie na tej planecie. Powodują też nieodwracalne zmiany w organizmie człowieka, które skutkują m.in. uniemożliwieniem kobietom normalnego porodu. Mogłoby się wydawać, że to świat, jaki ludzkość na Ziemi znała jeszcze 200 lat temu – jednak nie jestem do tego do końca przekonany.
Tytułowy Vatran Auraio to swego rodzaju mędrzec coraz szybciej kurczącej się społeczności. Jego rola polega na przechowywaniu, kopiowaniu i studiowaniu zebranej w wyżej położonej jaskini wiedzy. To on pomaga ludziom w trudach codziennej działalności, to w końcu on wie, jak przebiegać powinien vylet, dzięki któremu wioska może się rozmnażać (choć z drugiej strony jednocześnie traci mieszkańców, gdyż by mogły urodzić się dzieci, ich rodzice muszą umrzeć – „na szczęście” z jednych rodziców rodzi się za jednym razem zazwyczaj więcej, niż jedno dziecko).
Autor przedstawia opisywaną przez siebie społeczność w stadium zaniku i degeneracji. Właściwie nie wiadomo, skąd ludzie na obcej i w gruncie rzeczy nieprzyjaznej planecie się znaleźli. Fragmentaryczne i coraz bardziej uszczuplone dane – uzupełniane przez priljetatjelja, którzy co pewien czas, właściwie nie wiadomo dlaczego, przylatują na planetę – przekazują sobie kolejne pokolenia. Czyhające na planecie niebezpieczeństwa powodują, że jej ludzcy mieszkańcy ograniczają swe horyzonty do jednej doliny, co prowadzi do tego, że nawet podstawowe dane na temat geografii są jedynie a priori podawane przez Auraio i nieweryfikowalne. Nic dziwnego, że nauczyciel zaczyna zastanawiać się, czy rzeczywiście prawdą jest, że świat ma kształt kuli.
Autor skonstruował antyutopię, z której nie ma ucieczki. W „Nowym Wspaniałym Świecie” Huxleya, „Roku 1984” Orwella, czy „Limes inferior” bohaterom wystarczy zdobyć się na intelektualną odwagę, by wyzwolić się z otaczającej ich nienormalności. Oczywiście, może to się dla nich skończyć tragicznie – ale nawet tortury zadawane Winstonowi Smithowi stanowią dowód na to, że coś w tej konstrukcji jest nie w porządku. Bohaterowie powieści Huberatha takiej możliwości nie mają: za odstępstwo wobec zasad nie grozi kara ludzka; buntowniczka Gata nie musi wchodzić do vyleta i nikt jej za to nie ściga, druga buntowniczka Alica dostępuje nawet zaszczytu bycia uczennicą starszego Auraio; nauczyciel nie jest żadnym Giordano Bruno, zamordowanym za głoszone poglądy – zostaje ścięty za narażenie swych uczennic na śmiertelne niebezpieczeństwo i pośrednie zabicie kilku z nich.
Odstępczynie spotyka co najwyżej kara w postaci naturalnej konsekwencji zbyt długiego życia na tym świecie. Z planety nie ma ucieczki, bo nikt jej mieszkańców nie chce z niej zabrać. Co więcej – oni nawet nie wiedzą o takiej możliwości. Niegościnna planeta to ich ojczyzna, poza którą nie potrafiliby żyć. W tej mierze przypominają bohaterów powieści „Na srebrnym globie” Jerzego Żuławskiego i filmu Andrzeja Żuławskiego o tym samym samym tytule, nakręconego na podstawie książki.
Czytając tę najłatwiejszą w lekturze powieść Huberatha można zacząć się zastanawiać: czy autor opisuje w niej jeszcze ludzi, czy jednak jakiś inny, wyewoluowany z naszego gatunku rodzaj? Nie wnikając w biologiczne uwarunkowania rozwoju gatunków, powiem: tak, to są ludzie i zapewne, bez względu na to, ile w przyszłości będą posiadać nóg, takimi pozostaną. Ludźmi, którzy cieszą się, smucą i kochają. Choć skrajnie trudne warunki stanowią poważny egzamin dla ich człowieczeństwa.
Stefan Sękowski
Marek S. Huberath, Vatran Auraio, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010
Podobał Ci się artykuł? Wesprzyj Frondę »