Simon Peres o swoim pomyśle opowiedział także włoskiemu tygodnikowi „Famiglia Christiana”. Według niego powinno powstać Organizacja Religii Zjednoczonych. Miałaby być ona drogą osiągania pokoju, walki z terrorystami, którzy zabijają w imię religii itd. - Sądzę, że powinna istnieć Rada Zjednoczonych Religii na wzór podobnych struktur ONZ – opowiadał o swojej propozycji dla papieża Peres. Izraelski polityk przekonywał nawet, że nowym szefem takiej organizacji powinien zostać papież Franciszek. Ale on sam, choć – jak relacjonują media – wysłuchał propozycji z uwagą nie wypowiedział się na jej temat.

I trudno się temu dziwić. Z katolickiego, chrześcijańskiego punktu widzenia, nic takiego jak Organizacja Religii Zjednoczonych istnieć nie może. ONZ zakłada (przynajmniej teoretycznie), że wszystkie państwa mają identyczne prawa i są sobie równe. Ale katolik nie może tak myśleć o innych religiach. Islam czy buddyzm nie jest tak samo wartościowy jak chrześcijaństwo. Są to religie, które choć mogą prowadzić swoich wiernych do zbawienia przez Chrystusa (albo – to inna możliwość teologiczna – ich wyznawcy mogą zostać zbawieni pomimo nich), jednak fałszywe... Prawda zaś trwa w Kościele katolickim. Warto przy tym przypomnieć, że właśnie z tego powodu Kościół katolicki nigdy nie został członkiem Światowej Rady Kościołów.

Ale są także powody czysto utylitarne, dla których istnienie takiej organizacji byłoby zbędne. Otóż – poza katolicyzmem, w którym istnieje centralna władza i Magisterium – pozostała wyznania chrześcijańskie, nie wspominając już o wielkich i mniejszych religiach, takich magisteriów nie mają. Z faktu więc, że nawet pięć tysięcy mułłów wygłosi na arenie ORZ jakieś opinie zupełnie nic nie wynika dla wyznawcy islamu w Pakistanie czy Iraku. Mogą sobie gadać, ile chcą. Nie inaczej jest z judaizmem czy buddyzmem. Jeśli do tego dodać – także czysto socjologiczną wiedzę o tym, że najdynamiczniej rozwijają się religie i wyznania, a także ruchu które z synkretyzmem i dialogizmem niewiele mają wspólnego, to zbędność takiej instytucji staje się oczywista.

Głównym powodem jednak, dla którego ten pomysł jest zwyczajnie niebezpieczny, jest to, że promuje on niechrześcijański synkretyzm religijny, przybliża nas do jakichś form „jednoczenia religii”, a to – jak pięknie przez ponad wiekiem pokazywał Władimir Sołowjow – jest zapowiedź, znak rządów Antychrysta. Ten ostatni miał właśnie w imię światowego pokoju, powoływać kongresy międzyreligijne, które pojednają wszystkie wyznania i religie, a potem działać przeciwko prawdziwemu chrześcijaństwu. I choć trudno uznać „Krótką opowieść o Antychryście” za dzieło prorockie, to jednocześnie intuicje w niej zawarte są na tyle cenne, że trudno nie przywołać ich, gdy ktoś wpada na pomysł niemal żywcem wyjęty z tamtej książki, i tak ściśle związany z postacią Antychrysta.

Wszystkie te powody wymuszają odrzucenie idei Peresa. U jej podstaw leży – nie wątpię – szlachetna troska o pokój. Szlachetnymi intencjami wybrukowane jest jednak piekło, a synkretyzm i budowanie Organizacji Religii Zjednoczonych bez wątpienia do pokoju nas nie doprowadzi. Pokój może nastąpić, gdy ludzie (każdy z nas) nawrócą się do Boga, będą Go czcić w duchu i prawdzie i modlić się – przez ręce Maryi – do Boga o pokój i nawrócenie. Matka Boża w La Salette, Fatima, Kibeho nie pozostawia, co do tego wątpliwości.

Tomasz P. Terlikowski

Tekst pierwotnie opublikowany na Fronda.pl 5 września 2014 roku