Andrzej Talaga na łamach "Rz" wylicza: "szef MSZ Niemiec twierdzi, że Ukraina i Rosja stoją na progu wojny, ukraiński p.o. prezydenta Ołeksandr Turczynow mówi w wywiadzie, że ona już się toczy, choć ani nie ogłasza tego z trybuny państwowej, ani nie nakazuje zerwania relacji z agresorem. Premier Donald Tusk wspomina o wojnie hybrydowej, inni polscy politycy o wojnie domowej, a nie o konflikcie z Rosją. Zamieszanie terminologiczne jest celem agresora. Skoro mamy wojnę, nie wojnę, Zachód może ją traktować w dowolny sposób, również jako zamieszki, a to daje pretekst, by nie podejmować żadnych znaczących działań. Sama semantyka daje Rosjanom bonus".

Jak zauważa dyrektor ds. strategii Warsaw Enterprise Institute "Ukraina nie jest w NATO i żadne państwo nie ma wobec niej zobowiązań traktatowych. Słynne memorandum budapeszteńskie podpisane przez Rosję, USA i Wielką Brytanię jest jedynie deklaracją ochrony suwerenności i niepodzielności kraju, nie zaś prawnym zobowiązaniem. To co innego niż choćby dwustronny traktat obronny USA z Japonią czy traktat ustanawiający NATO".

Rosja w podobny sposób może zachować się wobec członków Sojuszu.

"Do podobnej akcji może jednak dojść także przeciwko członkowi Sojuszu. Najbardziej prawdopodobnym celem byłyby Łotwa i Estonia ze względu na liczne mniejszości rosyjskie, ale i Polska nie powinna czuć się bezpiecznie. Gdyby nawet rząd napadniętego państwa ogłosił oficjalnie, że znalazł się w stanie wojny z Rosją, sojusznicy z paktu mieliby prawo do własnej interpretacji wydarzeń. Wielu z pewnością skorzystałoby z niejasności i uznało, że to nie agresja, ale starcia wewnętrzne, co nie zobowiązuje ich do udzielenia pomocy na mocy artykułu 5. traktatu. Tymczasem zaatakowany traciłby krok po kroku kontrolę nad kolejnymi miastami i regionami".

"W wypadku Polski mogłoby dojść do np. do rzekomej irredenty podlaskich Białorusinów, wymyślonej i podsycanej przez wywiad rosyjski. Niewyobrażalne? Do niedawna jednostronne przesuwanie granic w Europie także było niewyobrażalne" - zauważa A. Talaga.

"Celem takiego ruchu wcale nie musiałoby być pozyskanie naszym kosztem jakiegoś terytorium, wojnę dywersyjną obmyślono jako narzędzie wymuszenia ustępstw politycznych lub gospodarczych. Widać to zresztą na Ukrainie" - dodaje dyrektor ds. strategii Warsaw Enterprise Institute.

Ab/rp.pl