"Dziennik Gazeta Prawna" przekonywał niedawno, że "przyjezdni z Ukrainy to najlepsze, co może nas spotkać”. Autor artykułu pisze m.in. o „dołku demograficznym”, który jesteśmy zmuszeni „zasypać” imigrantami.

Od początku 2016 r. do czerwca polscy pracodawcy zgłosili 614 tys. oświadczeń o zamiarze zatrudnienia obywatela Ukrainy. Jest to o połowę więcej, niż w całym 2014 r. W felietonie Michała Potockiego możemy przeczytać, że „na poły mityczny milion Ukraińców nad Wisłą”- o którym mówiła premier Beata Szydło na forum Parlamentu Europejskiego oraz przed papieżem Franciszkiem, podejmując temat przyjęcia do Polski uchodźców- może się ziścić jeszcze w tym roku.

Autor przypomina, że nie wszyscy Ukraińcy są uchodźcami. Uchodźca to człowiek szukający schronienia przed wojną, zaś Ukraińcy często migrują do Polski „za pracą”, ponieważ w naszym kraju mogą zarobić więcej, niż u siebie. W związku z tym polscy pracodawcy coraz chętniej zatrudniają pracowników ze Wschodu.

O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy Andrzeja Sadowskiego prezydenta Centrum im. Adama Smitha i członka Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP:

Mimo wciąż bardzo wysokiej stopy bezrobocia w Polsce, jednocześnie brakuje w naszym kraju rąk do pracy. Czy zatem milion migrantów z Ukrainy oznacza dodatkowe 2 miliony rąk do pracy i w pewnym sensie rozwiązuje ten problem?

Nie rozumiem skąd ten zachwyt dla miliona Ukraińców zatrudnianych w Polsce i zapomnienie o ponad dwóch milionów Polaków na emigracji zarobkowej. Rządy doprowadziły poprzez podwyższanie opodatkowania pracy do sytuacji, gdy polski obywatel zarabia tyle samo, co ukraiński. Polak za pracę - po zabraniu mu na ZUS, składki i podatki - zarobi ok. 2 tysiące złotych za rękę. Tyle samo, czyli 2 tysiące złotych na rękę, zarabia już Ukrainiec w Polsce ale dlatego, że od jego wynagrodzenia nie odprowadza się tych wszystkich podatków, gdyż znaczna część pracowników ze Wschodu pracuje w szarej strefie. Kolejne polskie rządy podwyższając opodatkowanie pracy doprowadziły do „wypchnięcia” dwóch milionów polskich obywateli za granicę. Emigrację Polaków uznano za proces „naturalny” i nie roztrząsa się już, że nie było dla nich pracy w kraju.  Zamiast tego mamy entuzjazm, że szara strefa w Polsce jest tak dynamiczna, że pracę w niej znalazła znacząca część z miliona obywateli Ukrainy. Dla nich Polska jest rajem podatkowym, gdyż w dużej mierze nie muszą płacić podatków, poza konsumpcyjnymi. Czy o taki efekt chodziło rządom w Polsce?”

Czy Warszawa rzeczywiście jest „Londynem Ukraińców”?

Nawet jeżeli jest to tylko dlatego, że u siebie nie mieli pracy tak jak Polacy, którzy wyjechali w poszukiwaniu pracy za granicę. W normalnie rozwijającym się kraju pracy starczy i dla Polaków i dla imigrantów, którzy chcą u nas żyć i pracować. Niezrozumiały jest jednak zachwyt nad tym faktem i przejście do porządku dziennego nad emigracją zarobkową ponad 2 milionów polskich obywateli. Nie można się skupiać tylko nad jedną stroną bilansu.

Często mówi się o tym, że obywatele Ukrainy wykonują prace, jakich Polacy nie chcą się podejmować.  Czy Pana zdaniem rzeczywiście tak jest?

Nie jest to prawdą. Ukraińcy wykonują te same prace, co Polacy, tyle że w gospodarce nierejestrowanej. Obywatel Ukrainy zarobi w naszym kraju tyle samo, co Polak po opodatkowaniu. To jedynie efekt wysokiego opodatkowania. Praca przenosi się do szarej strefy i Ukraińcy w dużej mierze właśnie w szarej strefie tę pracę podejmują bo o tzw. legalną jest trudno.

Not.: Joanna Jaszczuk