- Rosja nie będzie śmiała wejść do kraju, którego obywatele sami się będą bronili, nie czekając na decyzje Unii Europejskiej, NATO czy ONZ - mówi magazynowi "Plus/Minus" politolog Edward Luttwak.  

Luttwak twierdzi, że na dwa miesiące przd inwazją Rosji na Krym dowiedział się w prywatnej rozmowie o planach Moskwy. Podkreśla, że nikt ich nie ukrywał, a mimo to amerykańscy planiści uznali możliwość aneksji za nieprawdopodobną opcję. Politolog uważa, że imperialna retoryka zadowala Rosjan.  

- Naprawdę musimy wierzyć, że przesłanie Putina do Rosjan jest koherentne - mói Luttwak. - Było to wyraźnie widoczne po wprowadzeniu sankcji. Putin mówi: „My, Rosjanie, nie będziemy nigdy tacy eleganccy jak Francuzi, nie będziemy tak dobrze jadać jak Włosi ani nie będziemy tak bogaci jak Amerykanie, ale jesteśmy wielkim imperium, najpotężniejszym państwem, jakie kiedykolwiek istniało. A ja jestem Putin, ze mną Rosja nic nie straci, a nawet coś odzyska". Rosjanie cieszą się, że mają silne państwo. Sankcje mało ich obchodzą, nie płaczą z ich powodu – tyle lat żyliśmy bez luksusów, więc dalej możemy bez nich pożyć. Krym jest dużo lepszy i ważniejszy niż luksusy.

Zdaniem amerykańskiego naukowca do obrony przed Rosją najbardziej przydałaby się obrona terytorialna.
- Gdybym był Estończykiem, Litwinem czy Polakiem, to myślałbym, że trzeba ostrzec Rosję, aby była ostrożna. Budowałbym prawdziwą, powszechną obronę cywilną. Karabiny, szkolenia, oddziały gotowe do obrony. Obrony nie kraju, ale swego domu, swojej ulicy, dzielnicy. To nie jest drogie, karabiny mogą być tanie, ale zmusiłyby Rosję, by się zastanowiła, zanim wkroczy. Przy takiej obronie już pierwszego dnia byłyby ofiary ze strony Rosji - tłumaczy Luttwak. Dodaje, że nieliczne oddziały natowskie rozlokowane w Europie to za mało, by powstrzymać inwazję.

- Tych 100 czy 150 żołnierzy nie obroni ani siebie, ani Estonii. Symboliczne akty mogą być jednak skuteczne, ale w innych okolicznościach. W czasach zimnej wojny NATO miało pokazowe oddziały odstraszające. Na przykład na granicy Związku Sowieckiego z Turcją. Stało tam 3000 żołnierzy, to też nie było dużo, ale jeśli Rosjanie przekroczyliby tę granicę, musieliby strzelać do Amerykanów, a to już byłby początek wojny atomowej. Dziś jesteśmy w erze postatomowej i dlatego amerykańscy żołnierze wysłani do Europy po aneksji Krymu mogą tylko rozśmieszać Rosjan. Gdybym był Estończykiem, to zamiast tych 100 żołnierzy wolałbym mieć 200 tysięcy mężczyzn uzbrojonych w karabiny, nawet w tanie - stwierdza politolog.
W jego opinii dużym problemem jest uzależnienie Europy od Rosji, z którym Stary Kontynent już dawno mógł sobie poradzić, ale nie zrobił tego.
- Z jednej strony nie było wystarczającej woli politycznej, z drugiej – byle działacz ekologiczny czy urzędnik opłacany przez Gazprom mógł wstrzymać budowę alternatywnego źródła energii - wyjaśnia Edward Luttwak.

- Powiedzmy, że po wyborach pojawi się silny, zdecydowany prezydent amerykański. Czego może on zażądać od Europy jako świadectwa przejawu woli? - pyta prowadząca rozmowę Irena Lasota.

- Z jednej strony znacznego zaostrzenia sankcji, a z drugiej zdecydowanych aktów legislacyjnych – Unii Europejskiej i poszczególnych państw dotyczących energetycznej, zwłaszcza gazowej niezależności od Rosji - odpowiada Luttwak. - Każde państwo ma jakieś zamrożone projekty, wstrzymane przez zielonych idiotów czy też idiotycznych zielonych, opłacanych często przez Gazprom. Należy te projekty odmrozić i dać państwowe gwarancje kredytowe. Takiego rodzaju kroki uniezależniające Europę od rosyjskiego gazu, nawet jeśli miałyby trwać kilka lat, wysłałyby natychmiast sygnał do Moskwy, że zbliża się koniec rosyjskiego szantażu. Rezultat może być lepszy niż bombardowanie Moskwy. [Jeśli to się nie stanie], Putin osiągnie to, co nie udało się Stalinowi: rzuci Europę na kolana. A wtedy ja bym radził uciekać do Australii.

Zdaniem amerykańskiego neokonseratysty, Polska "stoi przed wielką szansą" na stworzenie realnego systemu obrony.
- Po raz pierwszy w historii może stać się niepokonana, jeśli wprowadzi powszechną obronę terytorialną i uzbroi zdolnych do tego obywateli. Polsce niepotrzebne są drogie myśliwce, bo one kraju nie obronią. Jak ktoś ma apetyt na samolot F-35, to niech sobie kupi jego zdjęcie i powiesi na ścianie. Efekt obronny będzie podobny, a cena dużo niższa. Rosja nie będzie śmiała wejść do kraju, którego obywatele sami się będą bronili, nie czekając na decyzje Unii Europejskiej, NATO czy ONZ - uważa Edward Luttwak.

Edward Luttwak pochodzi z żydowskiej rodziny z Rumunii, a wychowywał się we Włoszech i Anglii. Jest absolwentem London School of Economics oraz Johns Hopkins University, gdzie uzyskał dokorat. Był doradcą prezydenta George'a Busha seniora i konsultantem w Departamencie Obrony Stanów Zjednoczonych.

KJ/Rp.pl