Niedawno padł pierwszy klaps pierwszego polskiego filmu o Lechu Wałęsie. Oglądając zdjęcia z planu możny być pewnym, że będziemy mieli do czynienia ze świetną kreacją Roberta Więckiewicza, który udowodnił ostatnio w „Wymyku”, że jest wielkim aktorem. Można również się spodziewać, że Paweł Edelman pięknie odwzoruje epokę późnego komunizmu, tak jak to robi w filmach Polańskiego czy w innych hollywoodzkich obrazach. Niestety już po pierwszych wypowiedziach Wajdy można było spodziewać się ,że jego film będzie laurką o polskim nobliście, a nie słodko-gorzkim obrazem o odzyskaniu niepodległości. W najnowszym wywiadzie dla „Newsweeka” Wajda potwierdza te przypuszczenia.  „Robię film na własną odpowiedzialność. Nie chcę sprawić Wałęsie ani przyjemności, ani przykrości. (...) Lech Wałęsa jest wciąż przedmiotem wielkiej namiętności politycznej, i to nie tylko polityków. (...) Mam całkowitą świadomość, po czyjej stronie stoję, dlaczego robię ten film, i nie mam zamiaru udawać dziecka we mgle i mówić, że nie wiem, kto za ten film odpowiada. Za „Wałęsę” odpowiadam ja. Nie tylko przed Lechem, Danusią i ich dziećmi, lecz także przed społeczeństwem”- mówi Wajda. Twórca wybitnych  filmów w latach 70-tych i 80-tyc oraz dużo słabszych w ostatnim okresie, podkreśla przy okazji własne umiejętności filmowe. „Studiowałem w Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie. A Matejko nie był malarzem, którego my, młodzi, kochaliśmy. Nie mogłem się w tej akademii odnaleźć i po trzech latach poszedłem do szkoły filmowej, i stałem się Matejką polskiej kinematografii”. Wajda przypomina, że wykorzysta swoje umiejętności w najnowszym obrazie.  „Lata temu (...) zrobiłem „Moje notatki z historii” i w tym filmie są fragmenty moich historycznych filmów. Cały obraz kończy się dokumentalnym zapisem tego, jak to Lech Wałęsa tym swoim wielkim długopisem podpisuje Porozumienia Sierpniowe. Filmu jednak o tym nie zrobiłem, więc teraz, żeby był pełny obraz, robię „Wałęsę” i jestem Matejką polskiej kinematografii. Niczego nie jestem pewien, jak tego, że Lech Wałęsa jest bohaterem narodowym naszych czasów”- mówi twórca „Katynia”.

 

 

Nie trzeba być filmoznawcą by wiedzieć, że najlepsze biografie amerykańskich polityków nigdy nie są laurkami. Zarówno w znakomitym serialu „John Adams”, ojciec założyciel USA został pokazany w jasnych i ciemnych barwach. Tak samo zrobili twórcy serialu „Kennedy”, nie bojąc się pokazać podwójnego życia seksualnego tragicznie zmarłego  prezydenta USA. Nawet w politycznych agitkach takich jak „Nixon”, Oliver Stone starał się obiektywnie spojrzeć na niektóre decyzje tego kontrowersyjnego polityka. Polacy jednak kochają słodkie laurki. I niestety nie dotyczy to tylko tych egzaltowanych miłośników narodowych mitów, którzy reagują pląsami, jakby byli co najmniej porażeni prądem, na każdą rysę pomnika Kuronia, Geremka czy biskupa Życińskiego. Również szeroko pojęta prawica nie chcę widzieć obiektywnego filmu o Powstaniu Warszawskim czy Józefie Piłsudskim. Jednak casus Wałęsy pobija wszystko. Pamiętamy wybuch szaleńczej nienawiści po udokumentowanych pracach Cenckiewicza, Gontarczyka i Zyzaka. Po tym co przeżyli ci historycy już nikt nie będzie się chciał brać się za biografię „wielkiego Lecha”, który oficjalnie sam rozwalił ZSRR niczym John Rambo armię Vietcongu. Choć „Bitwa Warszawska 1920” pokazała, że niektórzy filmowcy powinni odchodzić na przymusową emeryturę, to problemem filmu o Wałęsie nie jest nawet powierzenie go Andrzejowi Wajdzie, który najlepsze lata ma już za sobą. Ostatnie lata pokazały, że doczekaliśmy się w końcu (po fatalnych latach 90-tych) świetnych młodych twórców, którzy coraz częściej naprawdę zachwycają swoimi obrazami. Jednak myślę, że nawet najodważniejsi z nich mieliby problemy ze zrealizowaniem filmu o Wałęsie. Zresztą trzeba zadać sobie pytanie czy ktokolwiek wyłożyłby pieniądze na obiektywną wersję historii Solidarności, którą chciałby wyreżyserować np. taka „Apaczka” jak Ewa Stankiewicz?  Czy nawet jeżeliby jakiś prywatny biznesmen ( bo chyba nikt nie wierzy, że państwo dofinansowałoby taki obraz) wyłożyłby pieniądze na taki film, to czy salon nie zrobiły wszystkiego by młody filmowiec, niczym Czułmo z powieści Wildsteina, poszedł po rozum do głowy i zastanowił się nad doborem tematów? Czy młody filmowiec, który po terminowaniu przy durnowatych serialach i reklamówkach płatków śniadaniowych zdecydowałby się poświęcać własny talent i przyszłość dla jednego filmu, wiedząc jaki los spotkał Pawła Zyzaka? Naprawdę w to wątpię. I jest wielka patologia polskiej sztuki. Niestety Polska jest krajem, gdzie artysta szczyci się tym, że premier jest jego kumplem i wyrazem niepokorności dla niego jest krytykowanie opozycji. Można jeszcze przeboleć, że robią tak dziennikarze. Gorzej jak kończą tak artyści. Jeżeli sztuka zaczyna być konformistyczna to naród naprawdę przestaje mieć przyszłość. A pamiętajmy, że film to „najważniejsza ze sztuk”.

 

Łukasz Adamski