Gdy pisałem tekst o Lady GaGa w zeszłym roku byłem przekonany, że tej skandalistce o coś chodzi. Myślałem, że nie jest ona kolejną plastikową gwiazdką krojoną do gustów odbiorców popkultury. Lady GaGa jest znaną obrończynią praw gejów i lewicową aktywistką. Określa się również jako katoliczka. Na poprzednim swoim albumie prowokowała mieszaniem oryginalnej muzyki z zamierzonym tanim kiczem, przemocą, perwersją i wątkami religijnymi.  Krytyk filmowy Krzysztof Kłopotowski napisał na swoim blogu, że oglądając jej skandalizujący klip „Alejandro", w którym w perwersyjny sposób połykała różaniec w przebraniu zakonnicy, przypomniał sobie filmy „Zmierzch bogów" Luciano Viscontiego, "Nocny portier" Liliany Cavani i "Kabaret" Boba Fossa. Jej klip do utworu „Telephone” wyglądał jakby wyszedł spod ręki mistrza Quentina Tarantino. Można się było oburzać na muzykę. Można było ją wyśmiewać. Jednak nie pozostawiała ona nikogo obojętnym. Szokowała i była oryginalna w posunięciu kiczu o kolejny stopień.

 

Wielu krytyków zwracało uwagę, że Lady GaGa to fenomen, którego nie można przyrównywać do większości produktów MTV. Niestety, wielki sukces jej płyty postawił wysoką poprzeczkę przy następnej. I zdaje się, że Lady GaGa jej nie przeskoczy. Jej nowa prowokacja - „Judas” już nie szokuje. Ba, nawet nie wkurza. „Judas” to żenujące popłuczyny po “Alejandro”.

 

W wywiadzie dla E! Online artystka zasugerowała, że jej nowa płyta będzie miała wiele wątków religijnych. GaGa opisała swój nowy teledysk jako „fantastyka pop art w stylu Felliniego”. Niestety, klip wspiął się na Himalaje grafomanii. Dwunastu motocyklistów jedzie po autostradzie. Jednym z motocyklistów jest Jezus, innym Judasz. GaGa jest Marią Magdaleną. Dalej jest typowo. Łańcuchy na gołych ciałach, różowe krzyże, perwersyjne pozy tancerzy i tancerek, neony, pistolety etc. Po ekranie krząta się Jezus w skórze i Judasz zdradzający go pocałunkiem. Na końcu klipu GaGa jest kamieniowana przez publiczność. “Czułam, że mnie ukamienują za ten klip. Zrobiłam to więc sama” – mówi w wywiadzie.  Piosenkarka szybko schodzi na kwestie teologiczne i przekonuje, że Judasz był potrzebny, by proroctwo się wypełniło i nie był złym człowiekiem. Jej zdaniem klip jest metaforą kondycji współczesnej kultury. W wywiadzie przekonuje również, że wierzy w Dobrą Nowinę i nie chce obrażać wiary, która jest jej bardzo bliska. Jednym słowem - paplanina nawet nie dla zbuntowanych nastolatek.  

 

Wywiad dla E! to wielkie rozczarowanie. Okazuje się, że Lady GaGa jest wtórna w swojej krytyce chrześcijaństwa i próbie odczytania Biblii na nowo. Zrobienie z Judasza bohatera klipu jest oklepane jak reklamy proszków do prania. Cała masa artystów chcących uchodzić za intelektualistów w sprawach teologicznych wykorzystuje do znudzenia „Ewangelię Judasza” robiąc z niej sensację na miarę znalezienia dowodu, że Boga niet. Jednak nikt nie zbliżył się nawet o milimetr do mistrza Martina Scorsese i jego „Ostatniego kuszenia Chrystusa” sprzed ponad 20 lat.

 

Tania i kiepska prowokacja GaGi spodobała się jednak w „The New York Times” i innych postępowych gazetach. Wydaje się, że wystarczy pokazać złoty krzyż wiszący na gołych piersiach blondyny i rzucić przed jej krocze gejowsko wyglądającego modela w skórze i z koroną cierniową na głowie, by wzbudzić zachwyt nowoczesnych krytyków. Jakie czasy taka prowokacja…

 

Jednak dla chrześcijan Lady GaGa nie jest już żadnym wyzwaniem. Nie ma sensu oburzać się więcej na jej prowokacje. Wygląda na to, że z płyty na płytę będzie się coraz mocniej ośmieszać i stanie się parodią samej siebie. A to oznacza, że jej prowokacje będą coraz bardziej płytkie. To nie Warhol. To już tylko podróbka Pepsi. Obawiam się, że Lady GaGa skończy jak pseudoartyści wsadzający krzyż do moczu. Szkoda, bo zapowiadała się na inspirującego popowego diabełka. 

 

Łukasz Adamski