Paweł Adamowicz przyznał, że nie umieszczał w oświadczeniach majątkowych z lat 2010-2012 wszystkich informacji na temat swojego majątku.

Choć sam prezydent Gdańska odmówił składania wyjaśnień i odpowiedzi na pytania stron procesu, to prokurator ujawnił, że w trakcie śledztwa Adamowicz miał przekonywać, iż zatajone w oświadczeniach kwoty były prezentami dla jego dzieci od dziadków i pradziadków.

Przed gdańskim Sądem Rejonowym odbyła się w piątek pierwsza rozprawa Pawła Adamowicza oskarżonego o podanie nieprawdziwych danych w oświadczeniach majątkowych sprzed kilku lat. Następną wyznaczono na 15 listopada. Wychodząc z budynku sądu, prezydent Gdańska nie chciał rozmawiać z dziennikarzami, choć po odczytaniu oskarżenia przyznał, że nie umieścił w oświadczeniach wszystkich informacji o majątku. Odmówił również składania wyjaśnień oraz odpowiedzi na pytania stron procesu.

Jest to drugie postępowanie sądowe w tej sprawie, która do gdańskiego Sądu Rejonowego trafiła po raz pierwszy pod koniec 2015 r.  Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku, prowadząca śledztwo wobec prezydenta tego miasta, złożyła wówczas wniosek o warunkowe umorzenie postępowania na okres dwóch lat próby i zasądzenie od prezydenta Gdańska świadczenia w wysokości 40 tys. zł.

Sąd Rejonowy uznał wówczas, że wina i społeczna szkodliwość zarzucanych prezydentowi czynów nie są znaczne, jak również, że nie ma podstaw do uznania, że działał on z zamiarem bezpośrednim popełnienia przestępstwa. Według sądu, Adamowicz, posiadając już pięć mieszkań oraz dwie działki, w styczniu 2009 oraz lutym 2010 r. kupił wraz z żoną dwa kolejne mieszkania w Gdańsku, nie umieszczając ich jednak w oświadczeniu majątkowym. Co więcej, nie zgadzały się również dane dotyczące zgromadzonych oszczędności, ponieważ wszystkie były zaniżone - najmniej o kwotę ponad 51 tys. zł, a najwięcej – o ok. 320 tys. zł.

Według prezydenta Gdańska, pomyłki w jego oświadczeniach majątkowych były skutkiem powielania błędów z poprzednich oświadczeń. Pierwsze z nich powstało w kwietniu 2010 r. Paweł Adamowicz tłumaczył, że był w tym czasie zaangażowany w liczne uroczystości związane z katastrofą smoleńską, a jego żona była w zaawansowanej ciąży.

W trakcie śledztwa Adamowicz złożył wyjaśnienia dotyczące swoich oszczędności. Wyjaśnienia te przedstawił przed Sądem Rejonowym prokurator. Prezydent twierdził, że miały to być darowizny dla żony oraz kilkuletnich wtedy córek, prezenty na święta i inne specjalne okazje od najbliższej rodziny. 

Dzieci Adamowicza mają dziś 7 i 14 lat, a od dziadków i pradziadków miały otrzymywać kwoty rzędu kilkuset tysięcy złotych.

"Moja małżonka w latach 2005-2010 otrzymała znaczne darowizny od swoich rodziców stanowiące jej majątek odrębny. Łączna wartość tych darowizn wyniosła w tych latach 190 tys. złotych w przelewach bankowych"- miał mówić w prokuraturze prezydent Gdańska, podając szczegółowo wysokość darowizn od rodziców żony. 

Z kolei starsza córka miała otrzymać w 2003 i później od pradziadków na urodziny i święta 30 tysięcy, a potem "kilka tysięcy złotych". Wszystko dlatego, że żona polityka "cieszyła się szczególnymi względami swoich dziadków(...)" ze względu na osiągnięcia naukowe, ustabilizowaną sytuację życiową i kwestii światopglądowych. Być może dlatego dziadkowie w sposób szczególny obdarowywali dzieci wnuczki. 

"Darowizny, o których wyjaśniałem przed chwilą od pradziadków w gotówce odbierała moja żona (...), a następnie przekazywała mnie te pieniądze, które zazwyczaj wpłacałem w banku. Te środki, na które wskazuję stanowią majątek odrębny moich dzieci i zgodnie z ustawą nie wymagają wykazania w treści oświadczeń majątkowych, które jestem zobowiązany składać. Banki polskie w tamtym okresie czasu nie oferowały możliwości prowadzenia kont na rzecz osób małoletnich, w związku z tym zdeponowanie środków pieniężnych na naszych kontach było jedynym sposobem sprawnego zarządzania tymi pieniędzmi"- tłumaczył prezydent Gdańska.

yenn/„Polska Times”, PAP, Fronda.pl