Profesor Adam Strzembosz, pierwszy prezes Sądu Najwyższego po roku 1989, w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną" apeluje o przemyślaną reformę sądownictwa. "Byłbym szczęśliwy, gdyby opracowano nowe projekty ustaw, w których najważniejszy byłby interes podsądnych, nie władzy" - powiedział.

Strzembosz sądzi też, że słynne złe opinie o polskich sądach rzekomo rozpowszechnione w społeczeństwie są rozdmuchane. W jego ocenie większość badanych w sondażach, gdzie mówi się o krytycznym spojrzeniu Polaków na wymiar sprawiedliwości, w sądzie nigdy nawet nie była, a swoje stanowisko wyrabia na podstawie telewizji.

"Patrzę realnie na wymiar sprawiedliwości, na ludzi, którzy go tworzą, i wiem, że to grupa cierpiąca na cały szereg rozmaitych dolegliwości" - przyznaje zarazem Strzembosz.

Strzembosz poparł projekt ustanowienia sędziów pokoju, wybieranych przez obywateli.

Profesor tłumaczy też swoje dawne słowa, że sądy oczyszczą się same. "Wiedziałem, że jeśli dojdzie do jakiejś pozaprawnej selekcji, to będzie z tego awantura na zachodzie Europy. Przecież zbiorowe represje mają zawsze charakter faszystowski. Trzeba było postępować w ten sposób: brać dany okręg, sprawdzić te kilkanaście spraw politycznych, zobaczyć, kto głównie tam orzekał, kto najsurowiej, i występować przeciwko konkretnemu sędziemu" - mówi.

"Ja też orzekałem przed 1989 r. A przyszedłem do sądu na aplikację w 1956 r. Czy to znaczy, że jestem komunistycznym złogiem?" - pyta.

"Wtedy, te ponad 60 lat temu, do sądów przyszła cała fala ludzi bezpartyjnych, pochodzenia inteligenckiego, których rodzice byli w AK" - broni Strzembosz.

Strzembosz ostro krytykuje też przyjętą ustawę o sądach powszechnych. "Ta niezawetowana przez prezydenta ustawa oddaje w ręce ministra sprawiedliwości decyzję o powoływaniu i odwoływaniu, notabene nie na kadencję, tylko w sposób nieograniczony prezesów i wiceprezesów sądów. To jest déja vu, bo całkiem świadomie przeżyłem okres 1956– 1989 i wiem, w jaki sposób tamtejsza władza wpływała na wyroki sądowe" - mówi.

mod/forsal.pl