Pewien maturzysta,

oczywiście nie chodzi o takiego, który chodzi do szkoły na ul. Słowackiego 5,

z pewnego miasta, ale (sprawa to jasna jak słońce i jak dwa razy dwa) bynajmniej nie z Miasta Scyzoryków, poszedł

po rozum do głowy

i pomyślał:

Z Bożą pomocą jakoś ta matura pójdzie…

Należy tylko wzdychać odpowiednio głośno i odpowiednio często od odpowiedniego świętego, który odpowiedzialny jest za mądrość.

Który to jednak święty, patron od mądrości? Z tym problemem udał się do swojej parafii, w której wikariuszem był – sympatyczny skądinąd – ksiądz Eugeniusz. Świadom, iż sprawa jest zasadnicza i ogromnej wagi (z tą maturą nie ma wszak żartów), młody ksiądz odesłał naszego bohatera do proboszcza, księdza Józefa. To był dopiero zacny człek (dzisiaj już takiego nie spotkamy), ale wobec maturalnych problemów zasępił się i rzekł:

Orłem w seminarium nie byłem, a tutaj słyszę sprawa jest naukowa. Nic nie poradzę.

– To co ja mam uczynić, potrzebuję wsparcia duchowego, a księża ani ani…?! – wrzasnął cholernie wkurzony młody maturzysta, który słyszał już ciche kroki majowej burzy.

– Oj tam, oj tam… zaraz takie tam. Przecież jest jeszcze ojciec Joachim, on na pewno pomoże. Ma 99 lat i z niejednego pieca… A co ja Ci będę tłumaczył, ruszaj do Ojca Joachima!

– Do… Achima, Bóg zapłać i Bogu niech będą dzięki – wyszeptał maturzysta, chwała całej parafii i nadzieja gminy, na którego liczy rodzina, Kościół, Ojczyzna, świat cały i kosmos,

i w ogóle same niesamowite futurności

patrzą na niego, zerkają, spozierają, łypią, gapią się

i wszystkie nagle w jego mózgu krzyknęły:

MAT-URA!!! MAT-URA!!! MAT-URA!!! MAT-URA!!! MAT-URA!!! MAT.

To przekonało młodzieńca, aby w te pędy pobiec do Ojca Joachima, który. Jak by to napisać? Wypowiedział dwa słowa, a właściwie trzy. Maturzysta… zapytał, a właściwie stwierdził. Usłyszawszy zdziwione Yhhhyyy… dodał: Święty Salomon.

Tak oto nasz bohaterski maturzysta rozpoczął nowennę do króla Salomona o dar mądrości, aby skutecznie złożyć egzamin dojrzałości – ku chwale rodziny, Kościoła, Ojczyzny, świata całego i radości kosmicznej wszelakiej, a także dla własnego pożytku i żeby wstydu nie było. I wszyscy żyli długo i szczęśliwie…

A co z tą maturą. Jaką? Naszego bohatera! A… o tego chodzi, co nadzieją był. Otóż, sam nie wiem, bo wyniki dopiero za miesiąc. Jakem z nim gadał przedwczoraj, to – muszę ze smutkiem wyznać – że był wystraszony. A nawet wystraszony i zaspany. Że jak? Czy na egzamin nie zaspał? Nie, wszak on to zawsze punktualny był. Jak ósma to ósma. I nie ma że boli. Otóż problem w tym, że w ostatnią noc przed rzeczonym dojrzałości egzaminem nasz Miro (takie imię nosił Miro) miał sen. W sennym widzie patrzy i widzi – mądrego króla Salomona! Tak, tak, sam Salomon przyśnił się Miruniowi.

I rzecze doń tak:

– Maturzysta…?

– Yhhhyyy…

Kto się nie uczył, ten nie zda. Cudów nie ma! 

* * *

Tu Mira zamirowało, to znaczy zamurowało. A Salomon powiedział:

OK, stary… ponieważ liczy na Ciebie liczy rodzina, Kościół, Ojczyzna, świat cały i kosmos – pomogę, ale pod jednym warunkiem.

– Yhhhyyy…

Przez następne 100 lat odmawiasz Psalm 3…!

[chwila wewnętrznej walki, Miro usiłuje podjąć negocjacje z królem Jerozolimy, ale potworne stwory wyłażą z pościeli i patrzą na niego, zerkają, spozierają, łypią, gapią się, coraz bardziej i bardziej oddzielają go od mądrego króla… i wówczas] 

MIRO: Tarcza moja…

ECHO: JA WIEDZIAŁEM, ŻE TAK BĘDZIE. AMEN

MIRO: Apsssik…! (kichnął).

ECHO: STO LAT!

Dodam jeszcze, iż istnieje Siostra Wanda Boniszewska, od Aniołów, stygmatyczka,

której modlitwy niechaj nas wspierają... Blask słońca w konwaliach!

Ks. Stefan Radziszewski