Jedyną legalną drogą prowadzącą z Rosji do Gruzji jest przejście w Wierchnym Larsie, które od stolicy kraju dzieli trzy godziny drogi. To właśnie do Tbilisi udaje się większość uciekających przed mobilizacją Rosjan. Na miejscu spotykają się jednak z niechęcią mieszkańców.

- „Nie mamy do nich zaufania, nie wiemy, co wymyślą, kim są, co planują. Nikt ich nie sprawdza. Poza tym, w skrajnym przypadku, być może tu zostaną, a za kilka lat Putin powie, że musi chronić tą nową "mniejszość". Wszyscy wiemy, że pod takimi historyjkami, jak ochrona obywateli czy ludności rosyjskojęzycznej, Rosja atakowała wcześniej Gruzję, a teraz Ukrainę”

- mówi portalowi Onet.pl jeden z mieszkańców gruzińskiej stolicy.

Rosja wciąż okupuje część Gruzji, wobec czego trudno dziwić się niechęci Gruzinów do rosyjskich obywateli. Rosjanie mają przy tym zachowywać się arogancko, a ich napływ może uderzyć w portfele Gruzinów.

- „Rubli pojawiło się tyle, że wartość miejscowej waluty, lari, została sztucznie zawyżona kosztem dolara i euro. Władze banku centralnego zastanawiają się, co z tym zrobić. W sklepach w Batumi zapanowała drożyzna, bo Rosjan stać, a Gruzinów nie. Im nie podskoczyły ani pensje, ani emerytury. Od Gruzinów coraz częściej słyszę, że nie czują, że są u siebie. Wszędzie słychać język rosyjski. Rosjanie wykazują przy tym rozmaite postawy. Niektórzy przyklejają flagi ukraińskie lub napisy Stop war, ale inni bywają bardzo aroganccy, narzekają na gruzińskie standardy, nie szanują miejscowych i z pogardą mówią o Gruzinach, nazywając ich ciornożupkami. Kto zna rosyjski, ten zrozumie, co znaczą te obraźliwe słowa”

- mówi Tomasz Groja z Batumi.