- Ludzie napierali na siebie, w efekcie padali "jak domino". Najgorzej było na środku uliczki, gdzie nie dało się oddychać; ludzie próbowali się ratować w sklepach, ale te były już zamknięte – mówią świadkowie tragedii, jaka w nocy wydarzyła się w Seulu. Na chwilę obecną podano, ze 151 osób nie żyje, 82 ranne.

Jak podały lokalne media, cytowane przez agencję AP, do wybuchu paniki doszło w tłumie, który znajdował się w wąskiej uliczce w okolicach Hotelu Hamilton znajdującego się położonego w rozrywkowej dzielnicy Seulu, Itaewon, kiedy rozeszła się plotka, „że znany celebryta pojawił się w jednym z pobliskich barów”. Wtedy tłum miał ruszyć z imprezy plenerowej w kierunku tego baru, co stało się przyczyną tragedii.

Do pomocy poszkodowanym wysłano ponad 140 pojazdów straży pożarnej oraz kilkuset ratowników medycznych.

Jak powiedział w rozmowie z mediami jeden z ocalałych, Lee Chang-kyu, widział około pięciu, sześciu mężczyzn popychających innych, którzy zaczęli padać.

Z kolei Hwang Min-hyeok, gość w Itaewon, w wywiadzie udzielonym kanałowi informacyjnemu YTN, opowiedział, jak szokujący dla niego był widok rzędów ciał w pobliżu hotelu. Jak dodał, z uwagi na ogromną liczę osób potrzebujących pomocy medycznej, służby ratunkowe nie były w stanie udzielić jej wszystkim potrzebującym nie nadążały z reanimacją ofiar.

Z kolei szef straży pożarnej przekazał agencji Yonhap, „że ciała ofiar są przewożone do szpitali lub do hali sportowej, gdzie rodziny mogą je zidentyfikować. Dodał, że w większości zabici i ranni mają po 20 lat” – czytamy na portalu tysol.pl

Oświadczenie w tej sprawie wydał już prezydent Korei Południowej. Wezwał on służby do jak najszybszego działania. Zapowiedział także dokładne zbadanie okoliczności tragedii.