Wszystko zaczęło się od litewskiej decyzji o całkowitym zamknięciu przejścia w Solecznikach i ograniczeniu ruchu w Miednikach. Premier Litwy Inga Ruginiene ogłosiła, że decyzja jest reakcją na hybrydowe prowokacje reżimu w Mińsku — w tym wysyłanie balonów meteorologicznych z przemycanymi towarami, które zakłóciły ruch lotniczy nad Wilnem.

„Porozumieliśmy się już pisemnie z premierem Polski i będziemy jeszcze o tym rozmawiać szerzej. Polski premier obowiązkowo skoordynuje z nami swoje działania” – poinformowała Ruginiene, cytowana przez LRT.

Warszawa, która planowała otworzyć przejścia w Bobrownikach i Kuźnicy, zdecydowała o wstrzymaniu decyzji do czasu zakończenia konsultacji z Wilnem. Zbieżność tych działań nie jest przypadkowa – obydwa kraje traktują reżim Łukaszenki jako źródło destabilizacji na wschodniej flance NATO.

Dla Aleksandra Łukaszenki to potężny cios. Jeszcze kilka dni wcześniej jego reżim przygotowywał się na korzyści finansowe płynące z otwarcia polskich przejść. Liczono na większy ruch towarowy, wzrost wymiany handlowej i napływ gotówki do coraz bardziej pustej kasy państwa. Teraz – plan się rozsypał, a dyktator nie ukrywa wściekłości.

Podczas wizyty w Rezerwacie Biosfery Berezyna 30 października Łukaszenka dał upust emocjom, atakując Zachód i posługując się groteskową narracją ekologiczną.„Zbliżają się czasy, gdy Europa odpłaci Białorusi za czyste, świeże powietrze, które zapewniają nasze lasy i mokradła” – oświadczył, cytowany przez agencję BelTA.

Po chwili dodał z jeszcze większym gniewem:

„To jest przyszłość, musimy ją chronić. I nadejdzie czas, kiedy ta śmierdząca Europa zapłaci nam za to, co dał nam Bóg.”

Łukaszenka przekonywał, że Białoruś „dostarcza czystego powietrza całemu kontynentowi”, a Unia Europejska zamiast docenić jego ekologiczny wkład – „dławi nas sankcjami”.
Zamknięcie granicy przez Litwę było reakcją na hybrydowe działania Mińska – według litewskich służb w jednym tylko tygodniu z terytorium Białorusi wysłano ponad 60 balonów meteorologicznych z ładunkami. Część z nich niosła nielegalne towary, inne mogły pełnić funkcje rozpoznawcze. Eksperci są zgodni: taki proceder nie mógłby się odbywać bez wiedzy i udziału białoruskich służb specjalnych.

Litewski minister spraw wewnętrznych Władysław Kondratowicz zapowiedział, że granica pozostanie zamknięta co najmniej do 30 listopada, a Polska nie będzie się spieszyć z otwieraniem swoich przejść.

Według źródeł w Wilnie i Warszawie decyzje obu krajów mają być w pełni skoordynowane. Dla Łukaszenki to sygnał, że nie uda mu się rozbić jedności europejskiego frontu wobec Mińska. Właśnie ta solidarność sąsiadów z Unii Europejskiej wywołała u niego największe rozdrażnienie.

„Wcześniej każdy żył własnym życiem, ale stało się, co się stało” – przyznała premier Litwy, komentując zaskakujące tempo wydarzeń.

Zdaniem analityków politycznych retoryka Łukaszenki świadczy o narastającej frustracji władz w Mińsku. Reżim boryka się z kryzysem finansowym, odpływem inwestorów i ograniczeniami eksportowymi. Próba przedstawienia siebie jako „zielonych płuc Europy” to desperacka próba zbudowania pozytywnego przekazu w sytuacji izolacji.

„To typowa dla Mińska strategia projekcji – atakując Zachód, Łukaszenka próbuje przykryć własną słabość. Złość na Polskę i Litwę jest efektem utraty wpływów i pieniędzy” – ocenia prof. Andrius Daukantas z Uniwersytetu Wileńskiego.

Granica litewsko-białoruska stała się nie tylko linią podziału między demokracją a autorytaryzmem, ale także polem walki o wizerunek. Dla Wilna i Warszawy to kwestia bezpieczeństwa narodowego i spójności NATO, dla Mińska – narzędzie presji, destabilizacji i propagandy.

Wściekłość Łukaszenki może jeszcze przybrać na sile, jeśli Unia Europejska zdecyduje się na kolejne sankcje w odpowiedzi na prowokacje hybrydowe.