Zgodnie z analizami ekspertów, rachunki za prąd wzrosną od lipca nawet o 30 procent, a nie jedynie o 30 złotych, jak zapewniała minister klimatu Paulina Hennig-Kloska. Co więcej, okazuje się, że rządowe obietnice obejmowały jedynie cenę samej energii elektrycznej, pomijając koszty dystrybucji, podatki i inne opłaty stałe.

Według wyliczeń banku BNP Paribas, pełne uwolnienie cen energii do poziomu zatwierdzonego przez URE może oznaczać wzrost rachunków nawet o 65 procent. To ogromne obciążenie dla wielu polskich rodzin, zwłaszcza w dobie wysokiej inflacji i drożyzny.

Co prawda rząd zapowiedział wprowadzenie "bonu energetycznego" dla najuboższych gospodarstw, jednak skala tego wsparcia wydaje się niewystarczająca. Jak podkreślają eksperci, wysokość tego świadczenia nie pokryje nawet części spodziewanych podwyżek, a faktyczne skutki odmrożenia cen energii elektrycznej mogą okazać się o wiele dotkliwsze, niż obiecywali politycy Platformy Obywatelskiej.

Ten cios w kieszenie Polaków to kolejny dowód na to, że obietnice rządu Tuska dotyczące ochrony standardu życia obywateli są co najwyżej pobożnymi życzeniami. Zwykli ludzie zapłacą wysoką cenę za nieudolność i niekompetencję obecnej ekipy rządzącej, a Polacy muszą liczyć przede wszystkim na siebie, a nie na puste deklaracje polityków koalicji 13 grudnia i samego Donalda Tuska.