W obliczu groźnego przesilenia, czyli o tym czy warto ginąć pierwszym.

Wystąpienie D. Trumpa na posiedzeniu ZO ONZ, w połączeniu z zapowiedzianą na początek przyszłego tygodnia wielką naradą kilkuset amerykańskich generałów z jednostek z całego świata w Pentagonie, nie pozostawia żadnych złudzeń. Wkroczyliśmy w fazę potencjalnego konfliktu wielkiej skali. Jest jeszcze wiele innych symptomów wskazujących na to, iż konfrontacja chińsko – amerykańska z udziałem Rosji nie jest już odległą perspektywą. Zaryzykowałbym wręcz twierdzenie, że scholastyczne rozważania M. Ruttego na temat tego w jakich warunkach i okolicznościach obowiązywać będą w NATO procedury z art. 5 (o ile istnieją i są dostosowane do wyzwań aktualnego pola walki) pokazują, jaki poziom paniki ogarnął „europejskich liderów”. Upiorna perspektywa konfrontacji punka do drzwi, a ich poziom przygotowania do tego starcia jest mniej niż zerowy.

Powstaje oczywiście pytanie, co się takiego wydarzyło w ostatnich tygodniach, że stoimy u progu tak zasadniczej radykalizacji sytuacji. Niewątpliwie punktem krytycznym stało się opisywane przeze mnie spotkanie Trumpa z Putinem na Alasce, a następnie pekiński szczyt Szanghajskiej Organizacji Handlu. Nie wnikając w tym miejscu w szersze analizy (może jeszcze przyjdzie na to czas) nie ulega wątpliwości, że nie powiodła się amerykańska próba zneutralizowania Rosji w obliczu przewidywanej konfrontacji z Pekinem. Okazało się, że stopień zależności Rosji od Chin jest tak wielki, że skutkuje na obecnym etapie całkowitym brakiem jej samodzielności. Rosja wpędziła się w takie położenie, w którym nie jest w stanie wyrwać się z chińskiego uścisku i może jedynie wykonywać polecenia Pekinu.

Jest widoczne, że Amerykanie natychmiast reagują na tę sytuację i ta odpowiedź znajduje wyraz m. in. w zmianie podejścia do wojny na Ukrainie. Silniejsze ugrzęźnięcie Moskwy na tym teatrze, znowu staje się wartością, bowiem odrywa wątłe siły Rosji od innych kierunków. Jest jednak oczywiste, że ta zmiana może skutkować szerszymi konsekwencjami i w tym momencie jest to problem, który dotyczy nas bezpośrednio.

Tu jednak uwaga. Sfora przygłupich „komentatorów” próbuje triumfalistycznie głosić o „klęsce” polityki Trumpa, który w konsekwencji swojej naiwności i głupoty zakładał, że jakoś dogada się w tej sprawie z Rosją. Bo przecież oni „wiedzieli, że to nic nie da”. Te „opinie” dowodzą oczywiście dwóch rzeczy – ci goście kompletnie nie rozumieją złożoności obecnej sytuacji i potencjalnych gróźb dla świata, a także nie rozumieją na czym polega prowadzenie gry strategicznej. Nie rozumieją, jak przeplatają się problemy i dynamika sytuacji w Ameryce Południowej, Afryce w Azji Zachodnie, w Azji Centralnej czy Azji Wschodniej na tę sytuację, jak i gdzie te klocki się łączą – ale „wiedzą wszystko”. Wreszcie nie rozumieją, że Ameryka – jak kiedyś Anglia – nie ma stałych wrogów ani przyjaciół. Ma jedynie stałe interesy. I do nich dopasowuje swoje kolejne posunięcia.

Wedle moich informacji i mojej wiedzy, sens obecnej zmiany zakłada sprowadzenie Rosji do roli nieistotnego czynnika w polityce międzynarodowej. I wbrew pozorom, w wymiarze długofalowym jest to cel wspólny dla Chin i USA.

Amerykanie zakładają, że uruchomienie tego scenariusza albo doprowadzi do głębokiego przesilenia w Rosji, albo do jej dekonstrukcji. Elity rosyjskie muszą realnie, a nie hipotetycznie stanąć w obliczu kompletnej katastrofy finansowej państwa, a w ślad za tym wygaszenia jej wszelkich sił – to ścieżka, którą prowadzi obecnie Rosję Putin. Finałem tej drogi jest faktyczne popadnięcie Rosji w całkowitą już zależność od Chin i utrata jakiejkolwiek roli globalnej.

Amerykanie pozostawią Rosji minimalnie otwarte drzwi na przyjście na kolanach, bo czerwonych dywanów dla nikogo już nie będzie.

Chińczycy mają świadomość, iż w dającej się przewidzieć perspektywie nie stać ich na otwartą konfrontację z Ameryką. Militarnie, nawet dysponując potencjałem rosyjskim, nie są w stanie takiego starcia wygrać. Wbrew pozorom nie stać ich również na dłuższe trwanie w eskalacyjnym korkociągu. Tego mająca potężne problemy gospodarka chińska nie jest w stanie unieść, a skutkiem będzie również wielka katastrofa wewnętrzna. Między bajki trzeba też włożyć opowiastki, o jakichś technologicznych przewagach Chińczyków. Ostatni rok przyniósł potężny przełom po stronie amerykańskiej, a tempo kolejnych faz budowy ich przewagi, będzie skutkowało rosnącą przepaścią dzielącą od nich Pekin.

Pekin zatem może podjąć tę eskalację wobec Rosji jako zachętę do tego, aby wykorzystać to napięcie do osiągnięcia dwóch celów. Pierwszy, żywy w chińskiej duszy to zmazanie hańby chińskiej klęski w starciach z Rosją w ostatnim ćwierćwieczu XIX wieku. Tu nie chodzi tylko o krytyczne straty terytorialne, ale o odzyskanie twarzy. Każdy kto zna chińską psychikę, wie o co chodzi. I kwestia druga – swobodny dostęp do Oceany Arktycznego. Chiny potrzebują tego dostępu – z różnych względów – jak powietrza. Jeśli Rosja zostanie przyduszona przez Amerykanów, to oni zrobią wszystko by pełną swobodę w tym zakresie uzyskać.

Na tej klęsce Rosji, która może nie być odległą perspektywą, możemy zyskać i my. Są dwa oczywiste cele, które winny łączyć polskich patriotów w obliczu tej sytuacji. Pierwszy, zupełnie krytyczny na przyszłość, to likwidacja królewieckiego wyrostka robaczkowego. Pisałem już o tym, dwa lata temu, ale teraz sprawa jawi się jako widoczna na horyzoncie.

Kwestia druga, to Białoruś. Klęska Rosji otworzy tam radykalne zmiany. Nie można wykluczyć, że ich autorem będzie sam Łukaszenka, mający zarówno parasol chiński, jak i amerykański (to jest również gra, którą administracja Trumpa już poprzednio toczyła i toczy teraz). Wśród 9 mln. mieszkańców Białorusi, przynajmniej jedna trzecia to są w mniejszym czy większym stopniu Polacy albo ludzie poczuwający się do ścisłych więzi z Polską. Jest naszym narodowym obowiązkiem, nie tylko o tym pamiętać, ale wyraźnie zaznaczyć w tej grze naszą strefę interesów.

Ale jedno jest w tym kontekście najważniejsze. Żeby nie wkładać rąk w drzwi. Wyskoki w rodzaju szczeniackiej rejterady Sikorskiego w ONZ, narażają nas na udział w tej rozgrywce w sposób czynny. Do czego – co pokazały ostatnie wydarzenia – nie jesteśmy przygotowani. Ta gra nie musi się toczyć z naszym bezpośrednim udziałem. Jej wynik nie zależy od naszego w niej udziału w najmniejszym stopniu. Ale w przypadku realizacji obłąkanych scenariuszy duetu Tusk – Sikorski, o których pisałem w poprzednim tekście, łatwo możemy znaleźć się w „strefie zgniotu”.

Naprawdę trzeba zrobić wszystko, aby ci szaleńcy nas do niej nie wprowadzili.