Warto przypomnieć, że ostatnio przerabialiśmy taką sytuację w początkach XXI wieku. Po spektakularnym zwycięstwie SLD w wyborach 2001 roku, nastąpił kompletny rozkład tej formacji i już nigdy postkomunistyczna lewica (ale szerzej także lewica) nie odbudowała swojej pozycji politycznej.

W tym samym czasie pojawiły się dwie formacje – PiS i PO, które zdominowały w mijającym ćwierćwieczu polską politykę. Jest rzeczą charakterystyczną, że jedynym istotnym łącznikiem personalnym pomiędzy epoką końca XX wieku a epoką początku XXI wieku pozostaje wciąż Jarosław Kaczyński. Niezależnie od poziomu sympatii do tej Postaci jedno jest pewne – to on jako jedyny okazał się największym polskim mężem stanu przełomu tysiącleci. W tym sensie jest to także jedyny polityk europejski, który przez niemal 40 lat zachował w sposób nieprzerwany wyjątkową pozycję polityczną w swoim kraju.

Dzisiaj jednak stoimy w obliczu „wielkiej Przebudowy” i najważniejszym pytaniem pozostaje, czy i tym razem J. Kaczyński okaże się Mojżeszem prowadzącym swoją formację polityczną do nowej rzeczywistości. Że Jarosław Kaczyński rozumie tę sytuację nie mam wątpliwości. Dał tego materialny dowód forsując – wbrew zdecydowanej większości swojego otoczenia – kandydaturę Karola Nawrockiego na prezydenta i doprowadzając ostatecznie do jego wyboru. Z niemałym trudem powstrzymywał nieokiełznane zwykle temperamenty swoich współpracowników, którzy nie rozumieli dynamiki sytuacji i zwłaszcza tego, że trzeba w końcu nauczyć się żyć szanując potencjalnych partnerów koalicyjnych. Jakoś się to udało, ale mentalność ukształtowaną przez dwie kadencji niełatwo zmienić.

Formacja J. Kaczyńskiego choruje ciągle na przypadłość poświęcania uwagi przede wszystkim sobie samej. Nie jest to tylko jej przypadłość – dokładnie na to samo cierpią inni główni aktorzy polskiej sceny politycznej. Zdumiewające jest jednak to, iż tak szybko zapomniano w PiSie, iż tym co wyniosło tę partię do dwóch spektakularnych sukcesów wyborczych i uzyskania bezwzględnej większości w Sejmie, było właśnie wyrwanie się z tej matni zajmowania się sobą oraz smoleńskiej martyrologii. PiS wygrywał, bo przygotował program, którym trafił w nadzieje i oczekiwania Polaków, a do tego – do czasu – konsekwentnie realizował swoje zapowiedzi. Dziś nie może odzyskać zaufania i poprzedniego poziomu poparcia, bo jest ciągle w defensywie, a do tego nie potrafi sformułować przekazu, jak wyprowadzić Polskę z bagna, w które wpędza je Tusk i jego towarzysze. Pisałem już o tym, więc nie będę się powtarzał. Z kilku powodów.

Dzisiaj w moim przekonaniu istnieje wielka potrzeba zbudowania szerokiego obozu centroprawicowego, który wyniósł do władzy Karola Nawrockiego. Ten obóz jest znacznie silniejszy niż owe niespełna 370.000 głosów więcej niż uzyskali nasi przeciwnicy. Bo nasz obóz jest znacznie bardziej ideowo i programowo spójny, zaś przeciwników spaja jedynie negacja i nienawiść.

Pisałem już o fali, która wyniosła K. Nawrockiego. Ta fala ciągle wzbiera – z każdym kolejnym dniem rządów Tuska. W moim najgłębszym przekonaniu zmiecie ona z powierzchni ziemi i formację Tuska i jego popleczników z koalicji – tak jak stało się to w 2005 roku. Wtedy profitentem tamtej fali miał być tzw. PO – PiS, który deklarował względnie spójny program włączając w to zmianę konstytucji. Jednak wtedy wywołana przez Tuska wojna polsko – polska uwikłała Polskę w lata jałowego sporu formacji, które w sensie ideowo – programowym do pewnego momentu bardzo niewiele dzieliło.

Dziś idzie podobna fala. Nie ma co się już zajmować Tuskiem, Czarzastym, Kosiniakiem czy Hołownią. Za chwilę zostaną oni przez Polaków wypluci z obrzydzeniem na śmietnik historii (tak jak Miller czy Kwaśniewski). Dziś jedynym pytaniem pozostaje, czy ta fala przyniesie w końcu Polsce zmiany, których nie udało się przeprowadzić ani po 1990 roku (po wyborcze Wałęsy), ani po 2005 roku i w pewnym sensie także po 2015 roku. Liderzy PiS, ale również Konfederacji, formacji Brauna oraz mniejszych formacji, których liderzy poparli K. Nawrockiego w II turze, nie muszą się martwić o zwycięstwo, a nawet o jego skalę. To będzie triumf porażający dla układu Tuska. Pytaniem jest co i jak zrobić, aby ten sukces jak najbardziej wzmocnić, a także już dzisiaj pracować na wspólnym przekazem, w jakim kierunku obóz Nawrockiego będzie chciał prowadzić Polskę.

Już dzisiaj konieczny jest podwójny sygnał:

- po pierwsze – jesteśmy gotowi w każdej chwili wziąć odpowiedzialność za kraj – czy to poprzez rząd techniczny, czy poprzez rząd jedności narodowej wszystkich poza Tuskiem i Czarzastym, czy w przypadku nagłych wyborów. Ta gotowość musi być poparta „wspólnym minimum programowym na okres przejściowy”, którego głównym autorem i gwarantem będzie Karol Nawrocki,

- po drugie – potwierdzeniem tej woli powinna być deklaracja o pakcie senackim obozu Nawrockiego. Taki pakt daje dzisiaj temu obozowi 75 – 80 miejsc w Senacie, a za pół roku będzie to pewno ok. 90 miejsc (wkrótce przedstawię Państwu pierwszą predykcję wyborczą na kolejne wybory – potwierdza to ona całkowicie). Pokazanie w tym zakresie woli współpracy, będzie gwoździem do trumny dla obozu Tuska.

Co najważniejsze i co mogę zasygnalizować – projekcja wyników najbliższych wyborów pokazuje, że obóz Nawrockiego mógłby w nich zdobyć ponad 280 mandatów. To nie tylko stabilna większość parlamentarna. To przede wszystkim jedynie niespełna 30 mandatów do większości konstytucyjnej, a przy zdominowaniu Senatu, praktyczna większość konstytucyjna w Zgromadzeniu Narodowym.

Mamy to na wyciągnięcie ręki!

Nie wiem czy liderzy tych formacji mają świadomość tego, że podobna szansa może się pojawić dopiero około roku 2050. Radzę się naprawdę dobrze zastanowić nad obecnymi działaniami. I życzę z całego serca, aby ta historyczna dla Polski szansa, została zagospodarowana pod przywództwem Karola Nawrockiego.

Grzegorz Górski