"Przy każdej kolejnej rocznicy morderczych wydarzeń w domu przy ul. Planty 7 czwartego lipca 1946 roku tenor wszystkich wystąpień medialnych jest zdumiewająco jednolity, wszystkie one bowiem mówią o pogromie, o tym, że pod przewodem milicji i wojska to tłum antysemickich Polaków dokonał tej potwornej zbrodni. Przyjęto bowiem, że prokuratorzy IPN odrzucili wszystkie tzw. „teorie spiskowe”, a więc zarówno hipotezę ubeckiej prowokacji, jak i dokonania mordu przez funkcjonariuszy NKWD i UB, z elementami inscenizacji mającej ukazać udział cywilów w morderczej akcji, według z góry założonego scenariusza" - napisał Biernacki.

Twierdzi się, pisał autor, że "jakkolwiek zbrodnię zainicjowali funkcjonariusze Milicji i UB i oni dokonali pierwszych zabójstw, to później jakoby dopuścili tłum (przedtem podburzony specjalnie kolportowaną wieścią, że Żydzi porwali dziecko „na macę”), który wdarł się do domu żydowskiego przy ulicy Planty 7 i dokonał „dzieła” lub raczej pierwszej jego fazy. Druga nastąpiła bowiem po dwu-trzygodzinnej przerwie począwszy od godziny 14.00, kiedy to przybyli „robotnicy” z huty „Ludwików”, m.in. niosąc jako narzędzia mordu żebra żeliwnych kaloryferów i, rzekomo razem z „motłochem”, do godziny 17.00 dokończyli krwawej roboty".

"Charakterystyczne, że w mediach, w których pisano lub mówiono o kolejnych rocznicach, nie znalazłem nikogo, kto powołałby się na książkę Krzysztofa Kąkolewskiego Umarły cmentarz (I wyd.1996). Jej autor, jeden z najwybitniejszych i najoryginalniejszych reportażystów polskich, zdobywca Lauru SDP, przez pewien czas (także w czasie kieleckich wydarzeń) młodziutki mieszkaniec Kielc, zawarł w niej rezultaty ponad 20-letnich, przeprowadzonych przez siebie badań nad tą zbrodnią" - zauważa.

"To on pierwszy stwierdził, że była to krwawa inscenizacja NKWD-owsko-ubecka, że nie było żadnego motłochu w domu żydowskim przy ulicy Planty 7, i że żaden wolny obywatel nie wziął udziału w mordzie. Pamiętam, jak omawiając tę książkę 20 lat temu w „Naszej Polsce” (jej drugie, „podziemne” – jak mawiał autor – wydanie ukazało się ok. 10 lat później), z dumą i z ulgą zarazem napisałem w tytule: Żaden wolny kielczanin… Z ulgą, gdyż poprzednio żyłem w smutnym i przygnębiającym przekonaniu, że za tę zbrodnię odpowiedzialni są wolni Polacy" - wskazał.
Jak dodaje Biernacki, była rzeczywiście próba prowokacji NKWD-UB, ale nieudana.

"Otóż podobne prowokacje próbowano zorganizować w okresie poprzedzającym lipiec 1946 roku, m. in. w Budapeszcie, na Słowacji, a także w Krakowie i w Rzeszowie. Próby te nie powiodły się w pełni. Próba kielecka też w gruncie rzeczy spaliła na panewce. Ośmioletniego Henia Błaszczyka przetrzymywano w komisariacie MO razem z ojcem – konfidentem UB" - stwierdził Biernacki.

"Nie w żadnej piwnicy żydowskiej. W domu przy ulicy Planty 7 żadnych piwnic w ogóle nie było. Mały zresztą plątał się w zeznaniach, nie wiedział właściwie (lub raczej nie mógł powiedzieć), gdzie go przetrzymywano. Jako dorosły, przyznał się do tego w pewnym wywiadzie, który po latach przedrukowała nawet „Gazeta Wyborcza”, przemilczając osobę dziennikarza śledczego, czyli Kąkolewskiego, który ten wywiad przeprowadził" - wskazuje.

Skoro prowokacja się nie udała, to zwalono winę na tłum. Jedną z pierwszych ofiar był rabin dr Seweryn Kahane, zastrzelony strzałem z rewolweru w tył głowy prawdopodobnie przez oficera NKWD. Według relacji świadków do domu przy ulicy Planty 7, gdzie byli Żydzi, nikogo nie wpuszczano. Był otoczony kordonem mundurowych. Prokuratora Jana Wrzeszcza komuniści wyrzucili na margines, bo domagał się uczciwego śledztwa w sprawie rzekomego pogromu.

"To nie była nieudolność kieleckiego UB, które – jak pisze się dzisiaj – nie potrafiło powstrzymać rozpędzających się krwawych zajść. Świadczy o tym m.in. dalsza (po krótkotrwałych perturbacjach) błyskotliwa kariera Spychaja-Sobczyńskiego. Z drugiej strony aż po rok 1947 władze „ukryły” rodzinę Błaszczyków, przetrzymując ich w zamknięciu, żeby tajemnica się nie wydała. Miało być tak, jak głosiła ówczesna propaganda: polscy antysemici, andersowcy, „prywaciarze”, polska antysemicka reakcja samorzutnie dokonała tej ohydnej zbrodni, w taki sposób, że nie można było ich powstrzymać" - wskazuje Biernacki.

Mord kielecki był zatem "zaplanowaną i precyzyjnie przeprowadzoną zbrodnią policji politycznej, z elementami inscenizacji tak wyreżyserowanej, by można było oskarżyć niczego nie przeczuwających kielczan. A jak ich wyłoniono i wyłapano? W bardzo prosty sposób. Oto w owe grupki rozprawiających mężczyzn wmieszali się tajniacy, umiejętnie podtrzymując rozmowy, podsłuchując itp. I kto nieostrożnie powiedział na przykład, że głosował 2xtak, a raz nie, kto pomstował na władzę ludową, kto po prostu był zamożnym rzemieślnikiem czy kupcem, tego tajniak klepał przyjaźnie po ramieniu dłonią pokrytą od wewnątrz warstwą kredy i już był naznaczony".

Później naznaczonych zgarnięto. Dziewięciu zamordowano po "procesach". 50 skazano na więzienie, kilku uniewinniono.