Głównymi punktami uroczystości była msza święta we wrocławskiej katedrze oraz modlitwa o pokój w kościele Najjaśniejszej Marii Panny na Piasku. Wystosowany w połowie listopada 1965 roku list zapraszał ich formalnie do udziału w obchodach tysiąclecia chrztu Polski, ale jego znaczenie było oczywiście znacznie szersze. Dokument nazywano symbolicznym wyciągnięciem rąk do pojednania z Niemcami po II wojnie światowej. Do zbiorowej pamięci przeszło zawarte w liście określenie „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”.

W uroczystości wzięli udział ważni czołowi biskupi z obu krajów, zaangażowani od lat w dialog ze swoimi niemieckimi odpowiednikami. Współorganizatorem rocznicowych obchodów jest też Fundacja Krzyżowa dla Porozumienia Europejskiego, która od paru dekad prowadzi działalność na rzecz wzajemnego dialogu i porozumienia między Polakami i Niemcami.

 

Nietrudno jednak zauważyć, że ta tak istotna rocznica nie pociągnęła za sobą żadnej wizyty w Polsce przedstawicieli najwyższych władz Niemiec.

 

Stronę polską będzie reprezentować jedynie wiceminister spraw zagranicznych Wojciech Zajączkowski w randze podsekretarza stanu. Po stronie niemieckiej – pełnomocnik ds. relacji z Polską Knut Abraham i ambasador RFN w Polsce Manuel Berger.

Po obu stronach ranga gości uroczystości ze świata polityki jest więc bardzo niska.

 

Co więcej, parę dni przed rocznicowymi obchodami opinię publiczną zbulwersowały dwa wydarzenia, które przypomniały o delikatności wzajemnych relacji. Wpierw reporter TV Republika Cezary Gmyz nagłośnił bulwersujący fakt wystawienia w jednym z niemieckich domów aukcyjnych pamiątek po polskich ofiarach II wojny światowej. Sprawa przypomniała, że niemieckie przepisy nie pozwalają na zablokowanie sprzedawania na aukcjach internetowych i w galeriach sztuki przedmiotów należących niegdyś do ofiar hitlerowskich prześladowań lub ich rodzin. To z kolei przypomniało, że wciąż nie rozwiązana jest kwestia zwrotu wielu polskich zabytków zrabowanych w czasie wojny.

 

Drugi incydent, który zmroził wielu Polaków polegał na opublikowaniu na platformie X aroganckiego wpisu ambasadora Niemiec Manuela Bergera, który w bardzo bulwersujący sposób zareagował na próby wręczenia przez europosła PiS Arkadiusza Mularczyka raportu  na temat strat Polski w II wojnie światowej. Manuel Berger, pisząc o raporcie, użył cudzysłowu, a dodatkowo wskazał: „ciągłe podziały kierowane przez ludzi takich jak pan pomagają jedynie Putinowi”. Dezynwoltura niemieckiego ambasadora była tak wyzywająca, że wywołało to zbiorowe negatywne komentarze polskich polityków, nawet ponad podziałami politycznymi.

Cała ta sprawa pokazuje jak bardzo stan relacji polsko-niemieckich kontrastuje ze wzniosłą retoryką organizatorów religijnych obchodów rocznicy listu polskich biskupów.

Skąd wzięło się to ochłodzenie n linii Berlin-Warszawa?

Trzy dni przed obchodami dziennik „Rzeczpospolita” zamieścił dość znamienny wywiad z ekspertem z fundacji Wissenschaft und Politik, która dobrze oddaje nastawienie niemieckiej strony.

Kai-Olaf Lang stawia w nim tezę, że Polska prowadzi wobec Niemiec „politykę z zaciągniętym hamulcem ręcznym”.

Jak wskazał: „Po stronie niemieckiej panuje poczucie bezradności. Wielkie nadzieje na nowy początek w ostatnich wyborach parlamentarnych w Polsce nie spełniły się. Stało się jasne, że obecny rząd Polski nie jest bynajmniej »elastyczny«  ani ustępliwy w stosunkach z Niemcami czy wobec UE. Wynika to nie tylko z przyczyn taktycznych, będących skutkiem nacisku ze strony narodowo-konserwatywnej opozycji, ale również z faktu, że rząd Tuska prowadzi zdecydowanie twardą linię w wielu ważnych obszarach – od polityki bezpieczeństwa przez politykę klimatyczną po migrację”.

Kai-Olaf Lang dodaje jeszcze, że wygrana Karola Nawrockiego umocniła za Odrą wrażenie, że „wewnętrzne uwarunkowania w polityce Polski wobec Niemiec będą się zaostrzać”.

Warto zauważyć, że niemiecki ekspert uznaje, że całość win za ochłodzenie relacji ponosi Polska. Przyczyn szuka z jednej strony w tym, że rząd Tuska ma być rzekomo zastraszany przez histerię antyniemiecką prawicy, a z drugiej strony narzeka, że obecna koalicja jak gdyby sama z siebie nie chce być ani „elastyczna”, ani „ustępliwa”. Jak można przy takim sposobie myślenia liczyć na zwiększenie się wzajemnego porozumienia? Jeśli nawet tak spolegliwy wobec RFN rząd Tuska irytuje Berlin swoja rzekomą nieustępliwością – to jakie są szanse na realne porozumienie?

 

Można zrozumieć, że biskupi celebrują rocznicę listu jako uniwersalny symbol konieczności dialogu z naszymi sąsiadami. Ich zadaniem jest wskazywać to, co w przeszłości może być pozytywnym natchnieniem.

Ale wrażenie, że obchody te mają miejsce przy całkowitym oderwaniu od realiów w stosunkach Polska – RFN jest dojmujące.