Potem głos zabiera Kijów, zazwyczaj w osobie prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Ukraiński przywódca deklaruje, że w pełni wierzy w czystość i powodzenie zamiarów Białego Domu, ale przy okazji wyraźnie zaznacza, że na żadne uszczuplenie granic swego kraju nie pozwoli, a także nie zrezygnuje z niepodległości państwa ukraińskiego.
Ze swej strony Europa spieszy natychmiast z dyplomatycznym poparciem dla Ukrainy, a Rosja zachowuje pokerową twarz.
I niedługo później następuje chwila prawdy: albo Rosjanie demonstrują otwarcie dla pomysłów Trumpa, albo kopią z całej siły w negocjacyjny stolik. Widomym znakiem końca szans na kolejna odsłonę rozmów pokojowych jest zazwyczaj jakaś potężna akcja rakietowa przeciwko Kijowowi, Charkowowi albo ukraińskim sieciom przesyłu energii elektrycznej lub cieplnej.
I dokładnie tak samo jest teraz.
Wpierw z Moskwy powrócił z rozmów specjalny wysłannik Trumpa - Steve Witkoff, amerykański miliarder i deweloper nieruchomości, do którego wyraźną słabość czują Rosjanie.
Witkoff przywiózł z Moskwy plan pokojowy, który po bliższym przyjrzeniu się mu przez zachodnich analityków uznany został za wręcz kremlowski koncert życzeń. Niektóre punkty brzmiały po angielsku tak, jakby ich pierwowzór był pisany według stylu składni rosyjskiej.
Wtedy do akcji ruszyło z jednej strony lobby amerykańskich konserwatywnych kongresmenów republikańskich, a z drugiej strony przedstawiciele Pentagonu i wojskowi. Ta kontra przeciwko kupowaniu rosyjskich postulatów niczym kota w worku zmusiła Trumpa do pospiesznego deklarowania, że owe 28 punktów to jest oczywiście jedynie propozycje do dalszych negocjacji. Wezwany do Waszyngtonu na szybkie negocjacje przedstawiciel Zełenskiego, sekretarz rady bezpieczeństwa Ukrainy Rustem Umerow -zaczął oprotestowywać część punktów z planu Witkoffa.
Po twardej walce Ukraińca o każdy punkt, który groził suwerenności jego kraju okazało się, że nowy plan ma liczyć jedynie 19 punktów, czyli 9 pozycji zostało skreślonych.
Co takiego wyleciało z pierwotnego projektu sygnowanego przez Witkoffa?
Amerykanie przystali na usunięcie punktu przewidującego zmniejszenie liczebności armii ukraińskiej oraz zgodzili się na usunięcie zapisu o pełnej amnestii dla obu stron za ich działania w czasie wojny. Wysłannik Zełenskiego przewojował też zepchnięcie w niebyt karkołomnego pomysłu, by sto miliardów dolarów, które dotąd zamrożone są w amerykańskich bankach, przeznaczyć na odbudowę Ukrainy, ale Amerykanie wzięliby 50% zysków z tej operacji. Wreszcie Ukraińcy nie zgodzili się, aby w programie pokojowym zgodzić się na oddanie Donbasu Rosjanom i formalnie zadeklarować machnięcie ręką na zabór Krymu i Obwodu Ługańskiego.
Wszystko to na pewno ucieszy Ukraińców, tylko podstawowe pytanie jest inne: czy Rosjanie zaakceptują nowy projekt pokojowy. Plan, z którego po rozmowach z Rustemem Umerowem wypadło wiele korzystnych dla Kremla zapisów?
Gdy piszę to we wtorek 26 listopada po południu, agencje piszą, że jeszcze w tym tygodniu ma dojść do spotkania w cztery oczy między Trumpem i Zełenskim. A jeśli nawet obaj przywódcy „zaklepią” ostateczny kształt propozycji, to wcale nie jest jasne czy Rosjanie znów nie kopną w stolik. Kreml na razie milczy. Rzecznik Putina Dymitrij Pieskow póki co ogólnikowo powtarza formułkę: „Wciąż nie mamy nic do powiedzenia. Analizujemy doniesienia mediów. Czekamy aż Waszyngton przekaże nam nową wersję planu pokojowego”. Dodał przy okazji, że Rosja odnosi się jak na razie do pierwotnej wersji planu, którą przywiózł do Waszyngtonu Witkoff. Tyle, że wiemy już, że Amerykanie z wielu punktów tego planu zrezygnowali.
Tak naprawdę to, czy Rosja wreszcie zmięknie, czy też dalej będzie szła na kontynuowanie walki, zależy od tego, jak głęboko zaczyna kruszyć się rosyjska gospodarka. Część analityków twierdzi, że w kraju Putina naprawdę zaczyna być kiepsko i Rosja musi spieniężać ostatnie zapasy kruszców. Najbliższe dni przyniosą odpowiedź na pytanie, czy Rosja naprawdę ma nóż na gardle, czy zdecyduje się na dalsze prowadzenie wojny.
