W tym samym czasie liczba ludności w zachodnich landach osiąga 67,5 mln osób w 2024 r. wykazując wzrost o 10 procent. Te dane Federalnego Urzędu Statystycznego w Wiesbaden są niezwykle ciekawe, bo pokazują one, że tworzą się jak gdyby dwie różne części Niemiec. Co więcej, stosunek ludności na Wschodzie do Zachodu nijak się nie ma do różnicy pomiędzy powierzchnią starych i nowych landów.
Tereny, które tworzyły po wojnie Republikę Federalną Niemiec to 258078 m2, czyli ok. 61 procent obszaru Niemiec. A nowe landy, czyli dawne NRD to 99500 czyli ok. 38,5 procenta. Wschód Niemiec zawsze miał tendencję do wyludniania się. Już w okresie międzywojennym niemieccy statystycy bili na alarm tworząc nawet specjalne określenie „Ostflucht”, czyli powolne wyludnianie się ówczesnych wschodnich rubieży Rzeszy w postaci Prus Wschodnich, Pomorza niemieckiego i niemieckiej części Śląska.
Po wojnie na przesuwanie się ludności wpływała zmiana polityczna, gdy Zachód pozostał wolny i kapitalistyczny, a wschód tworzył komunistyczną Niemiecką Republikę Demokratyczną. Wtedy jak żartowano Niemcy „głosowali nogami”. Kto miał tyle odwagi uciekał na zachód. Aż w 1961 roku postawiono mur na całej granicy niemiecko-niemieckiej żeby zatrzymać odpływ wysoko wykwalifikowanych elit oraz młodzieży. W 1989 roku mur runął i Zachód znów zaczął przyciągać tych, którzy chcieli lepiej żyć.
Między 1990 rokiem a 2000 około 611000 osób przeniosło się ze wschodu na zachód. Zjawisko to powoli malało, aż w latach 2017-2020 zaczął się dyskretny nowy trend. 18000 przeniosło się z zachodu na wschód. Ta utrzymująca się dysproporcja między wschodem a zachodem ma swoje konsekwencje polityczne. Gdy po wojnie w nowo tworzonym systemie Republiki Federalne przyjęto że izba wyższa będzie izbą przedstawicieli landów przyjęto zasadę, że liczba głosów, które ma każdy land nie zależy od ich liczebności. Ale teraz zaczynają pojawiać się głosy, że to absurd że sześć wschodnioniemieckich krajów związkowych reprezentujących łącznie około 12,4 procent mieszkańców dysponuje, aż 23 głosami w Bundesracie na ogólną liczbę 69 pełnoprawnych członków i tym samym tyle samo głosów. Przykładowo Nadrenia Północna licząca 18 mln mieszkańców ma sześć głosów a Meklemburgię Pomorze Zachodnie, która ma trzy głosy zamieszkuje 1571239 mieszkańców.
Dlaczego wschodnie landy stoją w miejscu a nawet wciąż w pewnym stopniu się wyludniają? Jedni wskazują, że nie udało się wykreować na Wschodzie na nowo i dobrze prosperujących i rozwijających się silnych ośrodków miejskich. Tak naprawdę miastami sukcesu na wschodzie można nazwać jedynie Lipsk w Saksonii i Jenę w Turyngii. Inne miasta z ogromnym trudem przyciągają nowe inwestycje. Co roku parę takich przesunięć, które bardziej są wynikiem decyzji politycznej rządu niż efektem naturalnej gry rynkowej nagłaśniane są w mediach jako wielkie osiągnięcie. Media wskazują, że wielki biznes nie chce tworzyć wielkich inwestycji na wschodzie, bo nie ma tam wystarczająco dużo kadr, szczególnie w najbardziej zaawansowanych technologicznie gałęziach przemysłu. Bardzo charakterystyczna jest wypowiedź z podtekstem „Die Zeit” jednego z internautów, który pisze: „Pochodzę ze Wschodu, ale poza małymi promykami nadziei, takimi jak Lipsk czy Jena, nawet ja nie rozważałbym tam wakacji. Prosta logika: skoro nie wszyscy moi znajomi mogą tam pojechać bez obaw (a taka jest niestety rzeczywistość, to ja też nie chcę tam jechać)”.
Inny komentator wskazuje: „Wschód jest zupełnie nieatrakcyjny dla wielu grup: LGBTQiA+, kobiet, osób z doświadczeniem migracyjnym, naukowców i lewicowców. Słaba sytuacja na rynku pracy na Wschodzie nie ma na to większego wpływu. Ostatecznie w większości przypadków, to środowisko, które nas otacza decyduje o tym gdzie chcemy mieszkać. Wolę mieć kiepska pracę na Zachodzie niż dobrą na Wschodzie”.
Ten ostatni głos pokazuje jednocześnie, jak bardzo Niemcy dzielą się społecznie na pół. Zwolennicy Lewicy i Niemcy, którzy przybyli tu jako emigranci postrzegają tereny dawnego NRD jako bastion AFD i tereny delikatnie mówiąc niechętne osobom o nie niemieckim pochodzeniu. W tej sytuacji zdecydowana większość emigrantów (z wyjątkiem wielkiego Berlina gdzie emigranci tworzyli od końca lat pięćdziesiątych stanowiło sporą część populacji Berlina Zachodniego) trzyma się od wschodnich landów z daleka. Nie ma tam dużych metropolii, w których emigranci tworzą własne dzielnice. A mieszkańcy wschodnich landów są z kolei zadowoleni, że ich rejony Niemiec pozostają w dominującym stopniu niemieckie etnicznie i obyczajowo.
Wszystko to pokazuje, że heroiczne wysiłki kolejnych rządów RFN, które starały się zasypać granice między dawnym RFN i dawną NRD przyniosły niewielki efekt. Republika Federalna jest formalnie jednym państwem, ale w praktyce to dwa światy. Można nawet podejrzewać, że ten wspomniany już 18-tysięczny transfer z Zachodu na Wschód być może to ludzie, którzy mają już dosyć koegzystowania z dużymi społecznościami muzułmańskimi i szukają „starych dobrych, monoetnicznych Niemiec”. Wszyscy za naszą zachodnią granicą rozprawiają o tym wewnętrznym podziale, ale jak się zdaje nikt nie ma pomysłu jak go zlikwidować. Czy można się temu dziwić również u nas, gdzie na mapach sympatii wyborczych widać jak na dłoni dawne granice zaborcze sprzed odzyskania niepodległości? Jak się okazuje pewne zmiany z ogromnym trudem poddają się upływowi czasu.
Piotr Semka