Serwis Fronda.pl: Decyzje rosyjskiej władzy stały się w dalszej perspektywie nie do obrony, wobec czego Franciszek postanowił stanąć w obronie narodu rosyjskiego i jego „humanitaryzmu”. Czym wytłumaczyć tak wielki wewnętrzny opór Franciszka przed nazwaniem rzeczy po imieniu?

Paweł Chmielewski, dziennikarz i publicystwa PCh245.pl: Papież Franciszek od samego początku wojny wypowiada się tak, by nie urazić Rosjan. Wyraźnie zależy mu na utrzymaniu z nimi jak najlepszych relacji. W istocie prorosyjski kurs Stolicy Apostolskiej był dobrze widoczny już także przed wojną. Na spotkaniu ze Siergiejem Ławrowem w Moskwie jesienią 2021 roku abp Paul Gallagher z watykańskiego Sekretariatu Stanu krytykował Polskę za obronę granicy przed hybrydowym atakiem z Białorusi. Od pierwszych dni inwazji na Ukrainę papież Franciszek unika wypowiedzi, które mogłyby zostać odczytane jako wyraźnie potępiające Rosję jako stronę agresywną. Chętnie prezentuje stanowisko przeciwne, sugerując, że Moskwa działa responsywnie, w odpowiedzi na rzekomą agresywność bloku NATO. Najnowsze słowa papieża na temat rosyjskiego narodu nie są zatem niczym zaskakującym, ale doskonale wpisują się w przyjętą przezeń narrację.

Jakkolwiek rozkazy wydają oczywiście dowódcy inspirowani przez polityków, to zabijają bezpośrednio sami Rosjanie. Ile mieliśmy już przykładów drastycznych nagrań bądź przypadków, gdzie rosyjskie żony zachęcały mężów do gwałtów na miejscowych ukraińskich kobietach. Franciszek tego nie widzi, czy nie chce dostrzec?

Poparcie wielu tak zwanych „zwykłych Rosjan” dla zbrodni popełnianych na Ukrainie nie pozostawia oczywiście najmniejszej wątpliwości. Słowa Franciszka są więc obiektywnie nieprawdziwe. Nie wiem, oczywiście, co papież wie: jest jednak faktem, że watykańskie służby dyplomatyczne są strukturą rozbudowaną, nie sądzę zatem, by Ojciec Święty nie miał dostępu do podstawowych faktów. Sam zresztą czyta gazety, więc musi wiedzieć, jak się sprawy mają. Dlatego wypowiedź na temat narodu rosyjskiemu czytam wyłącznie w kategoriach politycznych. Jest to dla mnie kolejna próba pokazania, że Stolica Apostolska nie jest „przeciwko Rosji” i że nie jest „częścią zachodniego bloku”, ale czymś zupełnie odmiennym, z czym Moskwa może i powinna współpracować.

Tak jak wskazywałem w jednej z naszych poprzednich rozmów, Stolica Apostolska dąży do realizacji celów o charakterze globalnym – w duchu globalistycznym. Bardzo silnie zależy jej na współpracy ze wszystkimi dużymi graczami na scenie międzynarodowej, bo tylko do gwarantuje, że te globalistyczne cele będą miały szanse powodzenia. Dlatego też za pontyfikatu Franciszka Watykan nie potępił nigdy Chin za ich zbrodnie, bo to przekreśliłoby szanse na współpracę. Papież zabiegał też przecież o bliskie relacje z prezydentem USA Josephem Bidenem, pomimo jego rażąco niekatolickiego stanowiska w sprawie aborcji. Niestety, mamy do czynienia z potężnym konfliktem pomiędzy polityką, którą próbuje prowadzić Watykan, a moralnością chrześcijańską. To poważny problem i w pewnym sensie działania Franciszka odsyłają nas do epok minionych, kiedy biskup Rzymu czuł się bardziej politykiem niż duszpasterzem.

Franciszek zauważył też, że od wielu lat trwa także wojna w Syrii, w której Rosja bierze aktywny udział, bombardując głównie cele cywilne. Ponownie coś mu przypadkowo na temat Rosji umknęło?

Rezygnacja z jednoznacznego potępienia rosyjskich zbrodni w Syrii wydaje się mieć to samo podłoże, co analogiczna odmowa w przypadku Ukrainy, to znaczy jest motywowana czysto politycznie.

Franciszek jak mantrę powtarza także modne w niektórych kręgach poglądy, że wszystkiemu winna jest produkcja broni. Franciszek oficjalnie zerwał już z wypracowywaną przez wieki koncepcją wojny sprawiedliwej, wskazując, że pojęcie wojny sprawiedliwej jest często nadinterpretowane w celu uzasadnienia ataków prewencyjnych. Nie widać tutaj jak na dłoni hipokryzji Franciszka w sytuacji, w której wojna toczona przez Rosję jest w zamyśle tamtejszych władz właśnie prewencyjnym atakiem?

Gdyby Ukraina konsekwentnie przyjmowała sugestie płynące w jej stronę ze Stolicy Apostolskiej, zarówno od samego Franciszka jak i od najważniejszych watykańskich dyplomatów, nie podjęłaby się w ogóle obrony; z kolei państwa zachodnie, gdyby przyjęły narrację Watykanu, nie wysyłałyby Ukraińcom żadnej broni. Równie dobrze można od razu poddać Rosji całą Europę, prawda?

Jest oczywiście faktem, że produkcja broni jest warunkiem koniecznym dla prowadzenia wojny. Twierdzenie jednak, jakoby to ta produkcja miała być zła sama w sobie, jest głębokim błędem. Zupełnie inna jest moralna ocena produkcji rakiet, które mają wspierać na przykład potencjalny polski wysiłek obrony przed Rosją, a inna jest ocena produkcji rakiet, które spadają na cele na Ukrainie, zwłaszcza cywilne. Katolicka koncepcja wojny sprawiedliwej jest w pełni racjonalna, logiczna, spójna i dobrze uzasadniona. Przede wszystkim: jest realistyczna. To, co proponuje nam dzisiaj Watykan, to na poziomie poglądów idealizm, a poziomie faktów – narracja skutecznie prorosyjska. Rozumiem, że Franciszek jest zafascynowany wizją świata jak z „Traktatu o wiecznym pokoju” Immanuela Kanta, którego to egzemplarz niedawno podarował mu prezydent Francji Emmanuel Macron; problem w tym, że Kantowskie rozważania o rozbrojonym świecie są po prostu niemożliwe do realizacji. Papież ma jednak taki „styl” działania nie podług faktów, ale podług marzeń. W praktyce jest to, niestety, po prostu niebezpieczne i funkcjonalnie wspierające tyranię przemocy.

Ogromną sensacje w polskich mediach wywołały rozważania amerykańskiego dziennikarza Johna L. Allena, w ocenie którego na przyszłym konklawe kardynałowie mogą wziąć pod uwagę kard. Konrada Krajewskiego. Jak Pan Redaktor ocenia analizę tego watykanisty? Purpurat z Łodzi rzeczywiście ma szansę na objęcie tronu biskupa Rzymu?

John L. Allen to doświadczony i poważny dziennikarz. Jest stąd zrozumiałe, że jego artykuł wzbudził w Polsce duże emocje. Pytanie, jakie pozostaje otwarte, brzmi: czy teza Johna Allena była przeznaczona na odzwierciedlenie emocji panujących w Rzymie, a może raczej na ich kreację? To trudno rozstrzygnąć; można jedynie skonstatować, że nazwisko kardynała Krajewskiego jak dotąd nie było tym, które pojawiało się często w tekstach watykanistów przewidujących wybór nowego papieża.

Kardynał Konrad Krajewski skutecznie unika zabierania głosu w najważniejszych cywilizacyjnie współczesnych sporach. W mediach króluje jego obraz jako „ewangelicznego radykała”, który nie oszczędza samego siebie, by nieść pomoc ubogim. Jego pobyt na Ukrainie wpisuje się w tę narrację, która może być zresztą autentyczna. Fakt wyjątkowej nośności czynów kardynała Krajewskiego nie oznacza przecież, że podejmuje je on z jakiegoś czystego wyrachowania lub że realizuje propagandową robotę. To oczywiście możliwe, ale tak nie musi być i możemy mieć do czynienia z człowiekiem autentycznie oddanym idei. Mam nadzieję, że tak jest w istocie.

Na najbliższym konklawe dominować będą kardynałowie wybrani przez Franciszka. Jest zatem oczywiste, że człowiek, którego poprą, będzie musiał być reprezentantem szeroko rozumianej linii aktualnego pontyfikatu. Kardynał Krajewski spełnia ten podstawowy warunek. Na jego niekorzyść działa pochodzenie: Polska nie jest po prostu jednym z państw świata, ale krajem aktywnie zaangażowanym w ważne i duże spory międzynarodowe. To może oznaczać, że kardynał Krajewski byłby źle widziany przez wpływowe grupy nacisku, zewnątrz- i wewnątrzkościelne, które próbują zawsze na miarę swoich możliwości rozgrywać przebieg konklawe, zwłaszcza namawiając przed jego rozpoczęciem do poparcia tego lub innego kandydata.

Większość watykanistów sądzi, że po pełnym chaosu i bombastycznych wypowiedzi pontyfikacie Franciszka kardynałowie będą oczekiwali jakiegoś uspokojenia. Kardynał Krajewski w przestrzeni doktryny mógłby niewątpliwie je zapewnić, bo trudno powiązać go z jakimiś radykalnymi ideami. Z drugiej strony jego działania, które zapewniły mu przydomek „Robin Hooda” papieża, wskazują, że nie do końca wiadomo, czego można się po nim spodziewać.

Osobiście stawiałbym zatem, że uwaga Kolegium Kardynalskiego będzie skupiać się na bardziej stonowanych kandydatach. Ostatecznie jednak: nigdy nic nie wiadomo, każde konklawe ma swoją dynamikę i ostateczny wybór może być zaskakujący, w zależności od tego, jak rozłożą się głosy w pierwszych głosowaniach.

Komentatorzy w kontekście dołączenia kard. Krajewskiego do grona papabile zwracają uwagę, że to hierarcha, który pełniąc swoje obowiązki papieskiego jałmużnika nie zabiera głosu w sporach toczonych w Kościele i świecie. Nikt tak naprawdę nie zna jego poglądów. Tymczasem to właśnie on w imieniu papieża Franciszka odwiedzał Ukrainę. Jest osoba, z którą Franciszek z pewnością wielokrotnie rozmawiał o trwającej wojnie. Jaki wpływ na skandaliczna postawę Franciszka wobec tej wojny mają poglądy tego polskiego kurialisty?

Kardynał Krajewski jeżdżąc na Ukrainie wydaje się pełnić zadania, które bardzo dobrze odpowiadają funkcji, jaką pełni przy papieżu, a zarazem jego osobistym skłonnościom. Jest też Polakiem, co w tym kontekście ma przecież dużą wartość pozytywną. Być może polski kardynał odpowiada w jakiś sposób za część papieskich gestów, takich jak całowanie skrwawionej flagi Ukrainy, a to z tego powodu, że może informować papieża o skali rosyjskich zbrodni i prowokować w ten sposób tego rodzaju zewnętrzne reakcje. Nie sądzę jednak, by kardynał Krajewski miał jakikolwiek wpływ na politykę zagraniczną papieża. Tę kreuje Sekretariat Stanu zgodnie ze swoimi założeniami strategicznymi, które stosuje zarówno względem Rosji, jak i Chin czy Stanów Zjednoczonych. Być może gdyby było inaczej, ta polityka wyglądałaby nieco lepiej.