Finał stał pod znakiem rzęsistego deszczu i długich przerw technicznych. W tych realiach najlepiej poradziła sobie Nicola Olislagers – Australijka również zaliczyła 2,00 m, lecz przy mniejszej liczbie zrzutek, co dało jej złoto. Żodzik, dotąd z rekordem 1,98 m, przeskoczyła barierę 2,00 m w trzecim podejściu, pokazując odporność psychiczną i znakomitą dyspozycję w trudnym klimacie. Sensacją okazała się postawa rekordzistki świata, Jarosławy Mahuczich (2,10 m), która tym razem nie uporała się z 2,00 m i zakończyła konkurs z brązem — dzielonym z Angeliną Topić z Serbii.
Tuż po konkursie Żodzik podkreślała, że wynik i medal są osobistym hołdem dla kraju, który ją przyjął i umożliwił kontynuowanie kariery. To dzięki Polsce — mówiła — mogła odbudować życie po decyzji o opuszczeniu Białorusi, gdzie sprzeciwiła się represjom po wyborach 2020 r., a w 2022 r. publicznie potępiła agresję Rosji na Ukrainę. – Ten sukces traktuję jak podziękowanie za zaufanie i wsparcie — dodała w emocjach.
Jej droga na podium prowadziła pod wiatr. Po przyjeździe do Polski Żodzik imała się dorywczych zajęć, w tym pracy w McDonald’s, a trenowała samodzielnie. Przełom przyniosło wsparcie lokalnego środowiska sportowego i klub Podlasie Białystok, gdzie trafiła pod opiekę fachowców. W 2024 r. uzyskała polskie obywatelstwo i wystąpiła już w biało-czerwonych barwach na igrzyskach w Paryżu. Sama zawodniczka podkreślała, że to była decyzja „serca i korzeni” oraz szansa na starty z orzełkiem na piersi.
Srebrny medal Żodzik ma także wymiar symboliczny w realiach sportu wschodnioeuropejskiego. Przedstawiciele białoruskiej lekkoatletyki pozostają zawieszeni w międzynarodowych startach do czasu zakończenia wojny przeciw Ukrainie. Tym mocniej wybrzmiewa historia zawodniczki, która — mimo politycznego tła — nie przestała szukać rozwiązań w sporcie i w kadrze Polski odnalazła stabilny grunt.