Niemal trzy miesiące już minęło od momentu słynnej awantury w Białym Domu po której prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełeński został wyrzucony z rezydencji prezydenta USA. Wtedy wielu komentatorów w Polsce podkreślało, na ile niedoświadczony i nierozsądny był Zełeński, że tak się zachował podczas spotkania z prezydentem Trumpem, na ile był to wielki błąd, który mógł skutkować katastrofą dla Ukrainy. W przeciwieństwie do Zełeńskiego, premier Izraela Binjamin Netanjahu podczas spotkania w Białym Domu nosił ładny garnitur i zachował się jak należy. Stosunki amerykańsko-izraelskie, jak się wydawało, znajdowały się na szczycie. Komentatorzy polityczni w Izraelu podkreślali, że rządy prezydenta Trumpa to prawdziwy złoty czas dla Izraela i przy tak potężnym wsparciu USA uda się w końcu rozwiązać wiele problemów państwa żydowskiego w regionie. 

Tym niemniej nie uratowało to Izraela i jego premiera przed ostrą krytyką i jawnie negatywnym nastawieniem nowej amerykańskiej administracji w ostatnich miesiącach. Na dzień dzisiejszy stosunki USA i Izraela, które wydawałoby się, są nie do podważenia, mają stałą tendencję do degradacji. Aż do tego stopnia, że Benjamin Netanjahu na posiedzeniu komitetu z pytań polityki międzynarodowej izraelskiego parlamentu miał powiedzieć, że oczekuje, iż w USA nastąpić może zmęczenie pomocą Izraelowi w sposób podobny jak nastąpiło zmęczenie tematem Ukrainy i trzeba być gotowym na walkę bez amerykańskiego wsparcia. Netanjahu stał się przedmiotem ataków jak ze strony Donalda Trumpa, tak i jego wysłannika do negocjacji pokoju na Bliskich Wschodzie, Steve’a Witkoffa. Netanjahu i jego nieprzejednana pozycja odnośnie organizacji Hamas i problemu irańskiego programu jądrowego stały się problemem dla USA. 

Napięcia rosną. Izrael ogłosił wznowienie ofensywy w Strefie Gazy. Stany Zjednoczone pomimo wcześniejszych wielokrotnie stawianych Hamasowi ultimatum w sprawie zwolnienia zakładników, niewiele osiągnęły. Grożenie Hamasowi siłą nie miało żadnego skutku i Stany Zjednoczone w żaden sposób nie zareagowały na faktyczne ignorowanie ich ultimatum przez Hamas. Organizacja ta zwolniła jednego jeńca posiadającego obywatelstwo USA i amerykańska administracja ogłosiła to za sukces w sytuacji braku innych sukcesów w rozmowach na temat zakończenia konfliktu. Pozycje USA i Izraela na tyle się rozjechały, że Izrael krytykowany przez Amerykanów wznowił operację w Strefie Gazy, a same Stany prowadzą obecnie rozmowy z Hamasem faktycznie wbrew pozycji Izraela.  

Kolejnym punktem zapalnym jest kwestia irańskiego programu nuklearnego. To jest kolejny front na którym amerykańska administracja próbuje dogadać się bez eskalacji konfliktu. W tym podejmowane są próby zaangażowania do rozmów Rosji jako pośrednika, który z punktu widzenia USA musi posiadać duży wpływ na Iran. Na razie te rozmowy nie prowadzą do żadnego przełomu. Izraelowi kończy się cierpliwość i Netanjahu namawia Amerykanów do bardziej twardej pozycji aż do przeprowadzenia operacji wojennej przeciwko Iranowi. Stany Zjednoczone jednak nie chcą rozpoczynać nowej wielkiej wojny i jawnie wolą rozwiązanie dyplomatyczne.


To samo dotyczy i sytuacji w Jemenie. Stany Zjednoczone przeprowadziły operację militarną przeciwko pro irańskiemu i wrogiemu Izraelowi ugrupowaniu Huti. Operacja ta jednak nie obejmowała ataku lądowego, który mógłby zniszczyć to ugrupowanie. USA nie były w stanie w wyniku operacji zredukować zdolności uderzeniowe Huti do zera i w końcu postanowiły nie przeciągać swoich działań w tym regionie i nie narażać swoich sił na dodatkowe straty. Z Huti zostało podpisane zawieszenie broni, w ramach którego ugrupowanie ma nie atakować statków amerykańskich u swoich brzegów. Donald Trump określił tą operację jako sukces pomimo, że Huti nadal mają zdolności atakowania innych okrętów i przeprowadziły atak rakietą balistyczną na lotnisko Ben Guriona w Tel Awiwie. W odpowiedzi na pytania dziennikarzy na ten temat, Donald Trump odpowiedział, że „nie interesuje go ta kwestia”.

Dlaczego pozycja USA względem Izraelu tak się zmieniła w ostatnim czasie? Podpowiedzieć nam mogą wydarzenia z początku maja tego roku. Donald Trump odbył podróż po krajach Zatoki Perskiej, w których podpisał z lokalnymi przywódcami porozumienia, które mają przynieść USA wielomiliardowe zyski. Donald Trump odwiedził bogate arabskie monarchie, ale nie zawitał do Izraela. W Arabii Saudyjskiej Trump spotkał się z tymczasowym prezydentem Syrii Ahmadem asz-Szarą mimo, że Izrael uważa tego człowieka za przywódcę terrorystycznego islamistycznego ugrupowania. Jedną z ważnych przyczyn tego co się dzieje w stosunkach amerykańsko-izraelskich (choć oczywiście nie jedyną) są po prostu interesy USA w regionie. Administracja Donalda Trumpa ceni sobie stosunki z bogatymi arabskimi monarchiami i zyski z tych stosunków płynące o wiele bardziej niż stosunki z Izraelem i interesy tego kraju w regionie. Wobec tego Donald Trump podejmuje działania, które by sprzyjały jego dialogowi z arabskimi monarchiami i z drugiej strony woli nie podejmować działań, które mogą doprowadzić do eskalacji w regionie, której te monarchie sobie nie życzą.

Ta sytuacja jest więc wyrazem skrajnie pragmatycznego, jeśli nie powiedzieć cynicznego podejścia amerykańskiej administracji do swojego sojusznika w regionie w sytuacji, kiedy jego interesy okazują się być sprzeczne z amerykańskimi. I to się dzieje pomimo, że wsparcie dla Izraela jest ważnym czynnikiem dla wielu prawicowych protestanckich wyborców Trumpa. Ta sytuacja może służyć za nauczkę i przestrogę dla innych amerykańskich partnerów, stosunki z którymi dla wyborców Trumpa mogą być kwestią jeszcze mniej ważną niż stosunki z Izraelem.