Krótka odpowiedź brzmi - wybory na Ukrainie odbędą się dopiero wtedy, kiedy dojdzie do stabilnego zawieszenia broni. Nawet jeżeli sojusznicy Ukrainy będą narzekać na brak legitymacji demokratycznej ukraińskiego rządu i parlamentu, przeprowadzenie wyborów w obecnej sytuacji wiąże się z na tyle poważnymi ryzykami i konsekwencjami, że żaden ukraiński polityk raczej nie będzie chciał ryzykować. Dlaczego tak jest?
Przede wszystkim dlatego, że nie chce tego ukraińskie społeczeństwo. Jak wynika z badań opinii publicznej, większość Ukraińców uważa przeprowadzenie wyborów podczas pełnoskalowej wojny za niedorzeczne. I dzieje się tak wcale nie dlatego, że Ukraińcy są skłonni do autorytaryzmu i dążą do władzy „silnej ręki”. Zupełnie tak nie jest. Społeczeństwo ukraińskie na ogół ma małe zaufanie do ukraińskiej klasy politycznej i jest skłonne do szybkiego rozczarowywania się wczorajszymi faworytami oraz wymiany władzy przy każdych kolejnych wyborach. Ale podczas wojny na ogół, pomimo różnic w poglądach, absolutna większość Ukraińców akceptuje obecną władzę jako swoich liderów na czas wojny. I uważa, że wysiłek państwa, który ma być skierowany na organizację wyborów w tak trudnych warunkach oraz wydatki z tym związane lepiej skierować na obronę kraju. Oczywiście takie podejście społeczeństwa w teorii może powodować obawy czy władze nie będą dążyć do utrzymania stanu wojny dla utrzymania swojej władzy. Moim zdaniem to by się nie udało, nawet gdyby ekipa Zeleńskeigo do tego dążyła. Bo akceptacja swojego lidera na czas wojny jako głównodowodzącego nie równa się osobistym sympatiom do Zeleńskiego jako polityka. Gdyby społeczeństwo nie miało poczucia realnego zagrożenia dla istnienia swojego państwa, to próby utrzymania władzy, w tych warunkach, poprzez utrzymanie stanu wojennego, bez realnej przyczyny - przyczyniłyby się szybko do bulwersacji i buntu. Więc realnym źródłem takiego podejścia społeczeństwa do tej kwestii jest realne zagrożenie płynące ze strony Rosji.
Kolejną, ważną dla wyborów kwestią jest stosunek elit politycznych do tej sprawy. Tutaj interesy elit politycznych zbiegają się z poglądami społeczeństwa. Opozycyjni politycy, jak dziwnym by to nie było, są również przeciwni przeprowadzeniu wyborów w obecnych warunkach. To może brzmieć dla wielu osób na zachodzie kontrintuicyjnie, ale wielu aktywistów społecznych i polityków opozycyjnych na Ukrainie sprzeciwia się wyborom właśnie z powodu dbania o standardy demokratyczne. Konstytucja Ukrainy pozwala podczas stanu wojennego na przedłużenie mandatu prezydenta aż do momentu zakończenia wojny. Więc to nie jest prawda, że prezydent Zełeński nie ma legitymacji, bo wewnątrz Ukrainy ją ma ze strony i wojska, i opozycji, i społeczeństwa. Obawa opozycji polega tutaj na tym, że w ramach stanu wojennego władza skoncentrowana jest w rękach głównodowodzącego i same ograniczenia wynikające z sytuacji z bezpieczeństwem cywili stwarzają taką nierównowagę, która mocno będzie sprzyjać kandydatom związanym z obecną władzą podczas wyborów oraz będzie ograniczać możliwości opozycji. Paradoksalnie, siły spoza Ukrainy, które wymagają przeprowadzenia wyborów, zazwyczaj tego nie rozumieją. Nie zdają sobie sprawy, że tak naprawdę najbardziej zainteresowaną wyborami postacią w tych warunkach jest sam Zeleński. Potwierdza to fakt, że jedyna realna inicjatywa w sprawie możliwego przeprowadzenia wyborów pod koniec 2023 roku pochodziła właśnie od większości rządzącej i administracji ukraińskiego prezydenta. Władze ukraińskie chciałyby wykorzystać tą przewagę i popularność, którą wciąż jeszcze mają do utrzymania kontroli nad krajem. Więc oni chcieliby przeprowadzić wybory jak najprędzej. Tyle że w warunkach sprzeciwu tak społeczeństwa, jak i opozycji politycznej oraz armii, zrobić tego nie mogą.
Armia z kolei sprzeciwia się wyborom z tego powodu, że podczas wojny wysokiej intensywności ich przeprowadzenie oznaczałoby, że ci, którzy oddają swoje życie za ojczyznę, zostaną realnie pozbawieni prawa głosu. Mówiąc o armii w tym wypadku rozumiem nie strukturę, głównodowodzącego i wyższych oficerów, a masę zwykłych żołnierzy i oficerów niższej rangi. Martwią się oni, że sprawne zorganizowanie wyborów w tych warunkach będzie po prostu niemożliwe. Znaczna część jednostek jest na pierwszej linii przez długi czas i zagłosować po prostu nie może. To z kolei też bulwersuje i społeczeństwo. Nie ma akceptacji społeczeństwa na ograniczenie praw żołnierzy do głosowania w tej sytuacji. Głosowanie zdalne również nie budzi wielkiego zaufania u Ukraińców. Uważają oni, że zdalne głosowanie tak dużej liczby osób tworzy zbyt duże pole do manipulacji wynikami i może zniekształcić końcowe liczby. Poza tym, w przypadku armii nawet głosowanie przez internet może być utrudnione dla jednostek frontowych.
No i na koniec warto dodać, że ukraińscy uchodźcy poza granicami kraju również są niechętni przeprowadzeniu wyborów w tych warunkach. W ich przypadku powodem jest trudność z głosowaniem za granicą, ponieważ infrastruktura ukraińskich placówek dyplomatycznych zwyczajnie nie odpowiada liczbie obywateli Ukrainy przebywających obecnie za granicą, co większości z nich po prostu uniemożliwia oddanie głosu.
W ten sposób okazuje się, że większość środowisk Ukrainy uważa przeprowadzenie wyborów w tych warunkach za zbyt ryzykowne. Uważa, że nie mogą to być wybory uczciwe i demokratyczne, a więc ich przeprowadzenie nie tylko nie legitymizuje władzy prezydenta i rządu, a nawet podważa zaufanie do władz. Ukraińcy postrzegają takie wybory jako krok do autorytaryzmu, a nie demokracji. Z kolei obecnie rządząca ekipa widzi w tym szansę na przedłużenie swojej władzy. Koniec końców jednak wybory nie mogą się odbyć z tego powodu, że prezydent Zełeński nie waży się pójść przeciwko opozycji, społeczeństwu i podburzyć własnej armii, a nie dlatego, że chce utrzymać władzę i stopuje ten proces, jak uważa wielu komentatorów na zachodzie, nie rozumiejących realnej wewnętrznej sytuacji na Ukrainie.