12 września Polska Straż Graniczna oficjalnie poinformowała o całkowitym zamknięciu granicy z Białorusią w odpowiedzi na rozgrywające się na terytorium Białorusi ćwiczenia wojskowe Zapad-2025. Rząd Rzeczypospolitej zademonstrował wtedy maksymalnie twarde stanowisko, oznajmiając że musi zapobiec możliwym prowokacjom i nie może nie reagować na zagrożenie płynące ze wschodu. W kraju rozpętała się dyskusja, czy takie stanowisko i ten ruch jest adekwatny do zagrożenia, czy chodzi w nim na pewno tylko o rosyjskie manewry czy być może jest to odważny ruch polityczny, który ma wywrzeć nacisk na Chiny. To wydarzenie zbiegło się w czasie z jawnym dążeniem Waszyngtonu do normalizacji stosunków z Białorusią. Do Mińska został wysłany specjalny przedstawiciel Trumpa John Cole. Prezydent USA napisał pełen miłych słów list do prezydenta Białorusi Łukaszenki. Mało tego, w tym czasie, kiedy holenderskie i polskie samoloty bojowe ganiały się za rosyjskimi dronami w przestrzeni powietrznej Polski i oficjalnie ogłoszono, że cześć tych dronów przyleciało do nas wprost z Białorusi, Stany Zjednoczone zdjęły sankcję z białoruskiego narodowego przewoźnika lotniczego Belavia, co w praktyce oznacza, iż może pojawić się bezpośrednie połączenie Moskwy z Waszyngtonem, a Rosja może wykorzystywać teraz Białoruś jako pośrednika dla zakupu części zamiennych dla swoich samolotów produkcji zachodniej. W odpowiedzi Łukaszenko w tradycyjny dla siebie sposób jako akt dobrej woli wypuścił na wolność część więźniów politycznych. To jest już dobrze opracowana metoda dla Łukaszenki na wysłanie pozytywnego sygnału do zachodu, kiedy on tego potrzebuje. Reżim ten najpierw aresztuje opozycyjnych aktywistów i czasem obywateli obcych państw, wykorzystując ich jako zakładników po to, by później w zasadzie handlować nimi podczas rozmów z przedstawicielami USA i UE. Tak czy inaczej trend na normalizację stosunków pomiędzy USA a Białorusią był oczywisty. 

Podejście Polski w tym kontekście można uznać za jawnie odmienne od polityki Waszyngtonu. I można byłoby oczywiście uznać to za sygnał pozytywny. Za sytuację w której Polska wreszcie prowadzi politykę zgodną z własnym interesem bez oglądania się na Waszyngton czy Brukselę. Pytanie polega tylko na tym co konkretnie Polska chciała osiągnąć takim krokiem, bo gra dla samej gry w geopolityce żadnego sensu nie ma. I tu można się zastanawiać, jaki był cel Warszawy. Czy chodziło o wywarcie presji na Białoruś, czy też Chiny, których interesy gospodarcze zostały w tym wypadku dotknięte. Czy Polska chciała uzyskać coś od samego Łukaszenki czy też zmusić Chiny do wywarcia presji na Moskwę i Mińsk. 15 września w Warszawie odbyło się spotkanie ministrów spraw zagranicznych Polski i Chin. Niewątpliwie strony miały omawiać również sytuację na granicy polsko-białoruskiej, jednak żadnych oficjalnych informacji na ten temat nie podano. Poza dość enigmatycznym zapewnieniu o pogłębianiu wzajemnej współpracy w ramach rozwoju korytarza transportowego Chiny-Europa, gdzie Polska ma odgrywać kluczową rolę. Szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski powiedział w komentarzu, że granica zostanie otwarta, ale pod pewnymi warunkami.

Manewry Zapad 2025 zakończyły się 16 września, ale wydawało się, że pozycja Polski jest nieprzejednana i rząd naszego kraju zamierza podnieść stawki w tej grze jeszcze wyżej. Polska nie tylko nie odblokowała granicy, ale i wystosowała wobec Białorusi prawdziwe ultimatum, wymagając od Łukaszenki uwolnienia więźniów politycznych i zaprzestania prowokacji z wykorzystaniem nielegalnych migrantów na granicy polsko-białoruskiej. Można byłoby się zastanawiać nad tym, na ile takie ultimatum ma sens. Czy ma sens włączać się do gry, w której zwycięstwo nie jest możliwe. Problem bowiem tutaj polega na tym, że traktowanie Łukaszenki jako niezależnego gracza zdolnego do własnych decyzji w sprawach tak ważnych, jak wojna hybrydowa na granicy z Polską – jest naiwnością. Po roku 2020 i zduszeniu protestów antyreżimowych na Białorusi autonomia białoruskiego reżimu wobec ich rosyjskiego patrona została mocno uszczuplona. Stało się oczywistym, że Łukaszenka już nie może opierać się na popularności w szeregu własnych obywateli. Niepowodzenie Rosji w wojnie na Ukrainie nieco zwiększyło pole manewru dla Łukaszenki ale pozostaje one nadal bardzo wąskim. Prowokacje na granicy z Polską należy traktować jako rosyjską wojnę hybrydową przeciwko Polsce z wykorzystaniem sił białoruskich, a wcale nie jako samodzielną grę Mińska. Wobec tego uzyskanie ustępstw od Mińska w tej sprawie jest niemożliwe bez zaangażowania Moskwy. 

Ale problem w tym wypadku jest inny. Bo gorsze od źle skonstruowanego ultimatum jest tylko niedoszłe ultimatum. Bowiem ledwie kilka dni po jego ogłoszeniu Donald Tusk oznajmił, że Polska otworzy granicę z Białorusią z tego powodu, że manewry wojenne Zapad 2025 zostały zakończone. Tak jak gdyby nic zupełnie się nie stało i żadnych polskich gróźb wobec Białorusi nie było nigdy. I to już jest prawdziwa katastrofa. Możemy tylko zastanawiać się o co w tym wszystkim chodziło i dlaczego tak a nie inaczej się zakończyło. Czy to jest brak koordynacji w środku obozu rządzącego? Mam nadzieję, że nie bo to nie wróży Polsce nic dobrego. Czy Warszawa zdała sobie sprawę z niemożliwości osiągnięcia stawianych celów? Czy może chodzi o uleganie naciskom z zewnątrz? Z Pekinu czy może nawet Waszyngtonu? Czy o jeszcze jakąś inną opcję. 

Oczywiście z wnioskami należy jeszcze trochę poczekać. Ale jeżeli nie okaże się, że Polska nic nie uzyskała od Białorusi w wyniku tej sytuacji, to należy ta akcję uznać za przykład nieprzemyślanych działań. Za krok który powstał nie na podstawie dokładnej analizy i planowania, tylko z jakichś innych przesłanek ... być może związanych z polityką wewnętrzną, jak to często bywa w Polsce.