Mariusz Paszko, portal Fronda.pl: W ostatnim czasie mamy dość duży szum medialny w związku z rosyjską rakietą pod Bydgoszczą. Niektóre media podają, że Ukraińcy poinformowali polskie wojsko o tym, że na teren Polski wlatuje czy też wleciała rosyjska rakieta. Następnie ktoś z naszej armii według tych sensacyjnych doniesień miał rozmawiać z Rosjanami, którzy mieli przekazać naszym wojskowym, że to atrapa i nic muszą z tym nie robić. Czy taka sytuacja w Wojsku Polskim, będącym w strukturach NATO w ogóle jest możliwa?
Gen. Waldemar Skrzypczak: To jest jakaś kompletna bzdura, Panie Redaktorze. W jaki niby sposób poprzez natowskie systemy dowodzenia ktoś może się kontaktować z kimkolwiek spoza NATO, w tym przypadku z Rosjanami? W mojej ocenie można to śmiało włożyć między idiotyzmy.
Jestem absolutnie przekonany, że Polskim wojskowym nawet przez myśl nie przeszło, że mogliby cokolwiek konsultować z Rosjanami. Takie sensacje może chyba wymyślić jedynie poeta odklejony od realnej rzeczywistości.
Co więcej, takich rzeczy w ogóle nie należy mówić, a jeśli już ktoś to przekazuje, to powinien zeznać pod przysięgą. To nawet nie jest obrażanie wojskowych, ale próba destrukcji natowskiego systemu dowodzenia. Nie ma takich systemów, żeby wojskowi – szczególnie ci odpowiedzialni za dowodzenie i rozpoznanie – kontaktowali się w tej sprawie z Rosjanami. To jest jakieś kompletne nieporozumienie. To jest bardzo poważny zarzut i moim zdaniem za słowa trzeba odpowiadać, ponieważ to może się już nawet ocierać o szpiegostwo.
Z jednej strony, ja jako wojskowy takiego zarzutu nie traktowałbym poważnie i włożyłbym to między bajki. Druga jednak kwestia jest taka, że jeśli ktoś twierdzi, że tego typu informacje posiada, to może niech nie wskazuje źródła, ale powie na ile to źródło jest wiarygodne.
Czy coś takiego jest możliwe przez dyplomację wojskową albo polityków?
Jest to możliwe, ale już po tym, jak w tym przypadku ta rakieta spadnie. Wtedy wzywa się ambasadora - i to się wszystko przecież działo. Przez wojskowych jest to jednak niemożliwe. Ja sobie nie wyobrażam, żeby nasi wojskowi mieli pełny kontakt z wojskowymi rosyjskimi. Niby w jakim celu miałoby to być?
Są oczywiście systemy bezpieczeństwa, ale nie należy tego rozpatrywać jedynie w kontekście Polski, tylko całego paktu NATO. To są kwestie szczegółowe. Jest umowa o kontroli przestrzeni powietrznej pomiędzy NATO a Rosją i tylko NATO może wystąpić w tej sprawie, ale – jak już wspomniałem – dopiero po tym, jak ta rakieta upadnie, a nie kiedy jeszcze jest w powietrzu.
Te porozumienia o kontroli powietrznej odnoszą się do nienaruszania stref odpowiedzialności. Dotyczy to ruchu pasażerskiego i innych zdarzeń, które mają miejsce w czasie pokoju. W moim przekonaniu nie ma takich możliwości, żeby ktoś z jednej czy z drugiej strony kontaktował się, kiedy jest wojna. Natomiast dopiero po fakcie – podkreślę to jeszcze raz - NATO mogłoby zapytać Rosjan o to i w ramach natowskiego kanału wojskowego w zakresie ustalonych uprawnień tę sprawę wyjaśniać. Z całą pewnością - w moim przekonaniu - nie zrobili tego polscy wojskowi w czasie operacyjnym. Dla mnie jest to oczywista bzdura.
Od objęcia władzy przez PiS opozycja próbuje trząść i obozem władzy i chwiać stabilnością społeczną. Wykorzystuje do tego różne grupy zawodowe, a więc byli już nauczyciele, lekarze, sędziowie i nawet policjanci. Czy Pana zdaniem możliwy jest obecnie jakiś pucz w polskim wojsku?
Wojskowi są apolityczni. Można ich w zależności od sympatii posądzać o różne rzeczy, ale przypomnę jak to wyglądało w przypadku mojej osoby. Mnie na dowódcę wojsk lądowych wyznaczył śp. Pan prezydent Lech Kaczyński. Wtedy ministrem obrony narodowej był też nie żyjący już Aleksander Szczygło i to był najlepszy szef tego resortu, jakiego znałem. Kiedy nastąpiła zmiana władzy i premierem został Donald Tusk, a szefem MON Bogdan Klich, to on traktował mnie – dosłownie – jako „PiSiora” i tak byłem stygmatyzowany, ponieważ oni podchodzili do tego w ten sposób, że ja byłem z rozdania PiSowskiego. Nikt tam wtedy nie traktował mnie jako dowódcę wojsk lądowych. Można więc powiedzieć, że stałem się „ofiarą” obu systemów partyjnych. Za rządów PO byłem też wiceministrem technicznym, a więc doradcą ówczesnego ministra obrony narodowej. Przekonali mnie do tego, ponieważ chodziło o program modernizacji Wojska Polskiego. Takie programy – proszę pozwolić, że się pochwalę - jak Wisła, Narew, Kormoran, czy Krab to są moje dzieła i moje inspiracje. Ja osobiście forsowałem program Wisła, utworzyłem program Narew, program Kormoran przepchnąłem, przez co miałem masę wrogów i byłem krytykowany nawet na forum Sejmu, dlatego, że Kormoran był budowany w polskiej stoczni prywatnej, a nie na przykład w niemieckiej.
Zupełnie podobnie było także z programem Borsuk. Jego też – mówiąc żargonem – przepchnąłem kolanem za czasów PO, bo nikt go nie chciał, a głównie Sztab Generalny był szczególnie oporny.
Dodam jeszcze, dlaczego budowa Kraba ruszyła z miejsca. To był temat całkowicie utopiony przez podwozia, które zrobił Bumar-Łabędy – sześć podwozi było do wyrzucenia. Osobiście pilnie szukałem podwozia, żeby tę armatohaubicę robić, ponieważ to dobra haubica. I podwozie Panie Redaktorze osobiście przywiozłem z Korei Południowej.
Ciekawe w tym jest to, że PO chwali się, że to za ich rządów powstał Krab.
To nieprawda. Krab był już wcześniej, ale jak już mówiłem, nie nadawał się do używania w warunkach bojowych. Za ich czasów został uratowany, ale to była moja decyzja. Oni przecież pojęcia nie mieli, o co w tym wszystkim chodzi.
Dodam do tego jeszcze sprawę Jelcza, który jakiś czas temu był przecież na skraju bankructwa. Ja wtedy byłem dowódcą wojsk lądowych i przekonano mnie wtedy w Jelczu do Langusty, czyli samobieżnej wieloprowadnicowej wyrzutni rakietowej skonstruowanej w Polsce i na podwoziu Jelcza. Oni otrzymali zamówienia na kilkanaście sztuk i to był pierwszy krok. Kiedy zostałem wiceszefem MON, urodziła się tam pilna potrzeba na samochody ciężarowe, które były potrzebne dla polskiego wojska. W szranki do konkursu stanęło bardzo wiele firm zagranicznych, a chodziło o zamówienie prawie 800 samochodów. Wszystkim tym zagranicznym firmom podziękowałem, zaprosiłem do rozmów Jelcza i zapytałem ich, czy udźwigną kontrakt na 800 takcih wojskowych maszyn. Byli przeszczęśliwi i nie mogli uwierzyć w swoje szczęście, choć osobiście zdawałem sobie sprawę, że będą z tym przez jakiś czas pewne problemy. Ale ostatecznie udało się. Nie chwaląc się, potęgę tej fabryki po tym kryzysie zbudowałem ja osobiście. Przekonałem ich, żeby zrobili to dla polskiej armii. Te 800 sztuk Jelczy teraz jeździ. Mało kto zdaje sobie sprawę, co to znaczy zamówienie takiej ilości samochodów dla armii.
A kto dzisiaj o tym pamięta? Tu nie chodzi o chwalenie się, ponieważ żołnierz wykonuje to, co do niego należy. Ja w MONie byłem osobą techniczną. Teraz oczywiście politycy pewnie się chwalą, ponieważ to było za ich rządów. Ja przecież uratowałem Kraba i musiałem z tym uprawiać niezłą ekwilibrystykę, żeby to wszystko pozałatwiać.
Jeszcze kolejna rzecz, przez którą miałem problemy, ale też dopiąłem swego. Chodzi o wieżę bezzałogową. Zapłaciłem za to stanowiskiem wiceministra. Mniejsza o szczegóły, ale na dużej naradzie powiedziałem, że my zrobimy polską wieżę, a byli zagraniczni chętni. Wtedy też konkurs wygrały polskie firmy, Huta Stalowa Wola razem z WB Electronics. I mamy polską wieżę bezzałogową ZSSW-30.
Tych programów było więcej, jak na przykład program RAK – moździerz M120, który jest produkowany też przez Hutę Stalowa Wola – i inne.
Huta Stalowa Wola wybiła się ogromnie.
Obecnie jest to największa fabryka artyleryjska w Europie. I też mam w tym swój udział. Tu nie chodzi o pomniki dla mnie. Nie o to chodzi, ale o tę uczciwość, a bardzo wielu politykom jej brakuje. Ja przecież nie byłem członkiem żadnej partii, ale żołnierzem i budowałem wokół siebie aparat żołnierzy merytorycznych, którzy wszystkie te rzeczy, o których Panu Redaktorowi powiedziałem, pchali do przodu i to szło.
A jak by Pan skomentował sytuację z tą rosyjska rakietą i działaniami ministra Mariusza Błaszczaka? Wspominał Pan niedawno o błędach jego doradców.
Ja ministra Błaszczaka cenię za to, że on podjął decyzję o zakupach czołgów, HIMARS-ów i całego innego sprzętu wojskowego. To ma ogromne znaczenie dla obronności Polski.
Dlaczego mówiłem o tych jego doradcach w jednej z wypowiedzi? On niestety czasem słucha doradców, którzy w ogóle nie mają pojęcia o wojsku i oni w mojej opinii – niestety – komunikacyjnie „wpuścili w kanał”. Po prostu – mówiąc po wojskowemu - wsadzili go na minę. Mój wniosek był taki, że – ja tak to odbieram – wokół niego są tacy ludzie, którzy chcą go wysadzić z siodła.
Powiem też po wojskowemu: który cymbał nie mając pełnego raportu, wszystkich dokumentów i pełnej wiedzy, po tym co się wydarzyło, powiedział ministrowi Błaszczakowi, żeby on powiedział, że winien jest generał Piotrowski? Doradzili mu to jego doradcy. Ja twierdzę, że źródłem zła – co się czasem słyszy – nie są ludzie z otoczenia Prezydenta, czy od premiera, ale z wewnętrznego kręgu ludzi ministra Błaszczaka, którzy nie znają się na komunikacji kryzysowej i podpowiedzieli mu takie „rozwiązanie problemu”. W moim przekonaniu to był duży błąd.
Jak rozumieć wypowiedź generała Tomasza Piotrowskiego na YouTubie? To i dość niespotykane i – jak zwracają uwagę osoby znające się na PR-rze i komunikacji – ta wypowiedź wygląda na wyreżyserowaną.
Proszę mi wybaczyć, że tak powiem, ale Tomka Piotrowskiego znam od wielu lat, ale tego jego wystąpienia - jako żołnierz - nie rozumiem. Nie mam pojęcia, co miało być przedmiotem przekazu i dla kogo był on adresowany?
Osobiście myślę, że ktoś go do tego nakłonił.
Chwilę po tej wypowiedzi zaczęli go chwalić Donald Tusk, Tomasz Lis, czy gen. Bogusław Pacek...
Panie Redaktorze, powiem twardo. Z całą pewnością w moim przekonaniu, nie wolno Tomka (gen. Piotrowski – red.) posądzić o to, że wchodzi w układy polityczne z kimkolwiek. Jak za niego ręczę i Panu to gwarantuję. Myśmy w wojsku tego zawsze unikali jak ognia, żeby ktoś nas identyfikował z jakąkolwiek politykiem czy ugrupowaniem politycznym. I z całą z pewnością jedną z pierwszych ofiar polityki byłem ja osobiście, kiedy mi ówczesny minister obrony Bogdan Klich z Platformy Obywatelskiej przypiął łątkę „PiSiora”. To później było stałym źródłem konfliktów. Swoją dymisją ja im pokazałem, że można mieć inne zdanie niż politycy. Powtórzę, że ja osobiście jestem przekonany i gwarantuję to, że ani gen. Piotrowski ani gen, Andrzejczak nie są powiązani ani z Tuskiem ani z nikim. Ich postawa i osoby są natomiast wykorzystywane przeciwko ministrowi Błaszczakowi i próbuje się wplątać wojskowych w kolejną aferę, w której wojskowi nie biorą udziału i która nie miała miejsca.
Powiem jeszcze jedną rzecz. W nas żołnierzach, którzy składali przysięgę na wierność Ojczyźnie, nie ma pierwiastka buntu przeciwko władzy politycznej, ponieważ my szanujemy i respektujemy cywilną kontrolę nad armią. Jako przykład podam sprawę śmierci porucznika Daniela Ambrozińskiego, który zginął w zasadzce w Afganistanie. Wcześniej przez kilka miesięcy walczyliśmy o dodatkowe wyposażenie dla polskiego kontyngentu w Afganistanie i tego sprzętu nie dostaliśmy. Chodziło m.in. o drony, które umożliwiłyby wcześniejsze wykrycie zasadzki. Obowiązkiem dowódców wojsk lądowych było powitanie ciała poległego żołnierza na lotnisku. Wtedy, poza obowiązkową formułą, powiedziałem także, co myślę o politykach, którzy nie respektują tego, co się do nich mówi, zabierają wojskowym kompetencje, a odpowiedzialność zostawiają. Powiedziałem też, że czuję się winny śmierci porucznika Brudzińskiego, ale winą obciążam też ministra Klicha, ponieważ wojsko nie otrzymało sprzętu, o który zabiegało od wielu miesięcy. Wtedy minister Klich publicznie w telewizji powiedział, że ja „dokonałem zamachu na cywilną kontrolę nad armią”…
Po tej wielkiej awanturze, która wtedy wybuchła, podałem się do dymisji. Śp. Prezydent Lech Kaczyński dzwonił wtedy do mnie, żebym to przemyślał. Odpowiedziałem mu, że z całym szacunkiem dla jego funkcji i osoby, ale podjąłem decyzję i nie chcę robić z siebie osoby chwiejnej. Pan Prezydent przyjął moją dymisję.
Jeszcze raz to podkreślę, żeby wszyscy czytelnicy byli pewni, że w polskich żołnierzach nie ma pierwiastka buntu czy nie respektowania zapisów ustawowych mówiących m.in. o cywilnym zwierzchnictwie nad armią. Niech cywile ją sprawują i dbają o polityczną oprawę, ale dowodzenie niech już zostawią wojskowym.
Od jakiegoś czasu niestety obserwujemy, że politycy próbują przejmować kompetencje wojskowych, włącznie z kompetencjami personalnymi i to bardzo szkodzi wojsku. Mało tego, politycy nie mają świadomości tego, jak sami sobie także bardzo szkodzą, ponieważ Ci politycy, którzy mieszają w armii, wchodzą dzięki swoim doradcom dość głęboko, nawet do intryg i spraw personalnych, pozwalając im na to, że w efekcie wojsko nabiera o nich coraz gorszego zdania, a czasem nawet – przepraszam – obrzydzenia. Taki przykładowy polityk czasem myśli, że jak żołnierz stoi z nim na ściance, uśmiecha się i podaje rękę, to go lubi. To nie jest tak. Polityk nie czuje tego, co żołnierz ma w sercu. Żołnierz natomiast przede wszystkim chce być szanowany za to co robi.
To, że teraz Tomek Piotrowski jest wykorzystywany przez Donalda Tuska, czy Tomasza Lisa do gierek politycznych określiłbym jako „szalbierstwo”.
Czy to oznacza, że Donald Tusk i media sprzyjające opozycji – mówiąc slangiem – próbują na tym jechać?
W mojej opinii tak, ale uważam też, że jest to wina po stronie MON i doradców ministra Błaszczaka, a on sam dał się w to wmanewrować. Gdyby tak się nie stało, to Tusk i inni nie mieliby argumentów do tego, żeby wprowadzać nieporozumienia pomiędzy szefa MON i gen. Piotrowskiego. W efekcie zapewne opozycja całą tę sytuację będzie wykorzystywała do ataków na ministra Błaszczaka.
Szef komisji służb specjalnych Waldemar Andzel uważa, że przed wyborami możne nawet dojść w Polsce do zamachów terrorystycznych, podobnie jak w Hiszpanii, m.in. ze strony Rosji. Jakby Pan Generał to skomentował?
Pan Andzel jako człowiek od służ specjalnych, powinien moim zdaniem wskazać, czy mają dokładne rozeznanie o agenturze sowieckiej w Polsce. Bo czyim dziełem takie zamachy mogłyby być? Ano tylko takich „onuc” przebywających w naszym kraju. Czy w takim razie mają rozpoznanych wszystkich oraz ich środowiska, które mogą tego dokonać? Nie wykluczam, że mogą być jakieś próby dywersji i sabotażu różnego rodzaju, poczynając od informacyjnego, a kończąc na bombowym. Skoro Pan Andzel tak mówi, to rozumiem też, że rozeznane są możliwe źródła takich zagrożeń i mogą one być wskazane, a nawet zlikwidowane te zagrożenia.
Idąc dalej, jego słowa oznaczają dla mnie, że służby wiedzą, kto to jest i mogą ich w każdej chwili zlikwidować. Jestem absolutnie za tym i w końcu trzeba z tym w Polsce zdobić porządek, z tą nomenklaturą rosyjską w Polsce. Ona przecież jest rozlokowana wszędzie, nadal nawet w biznesie.
Jak Pan Generał ocenia następującą wypowiedź Donalda Tuska: „Wzywam polskich generałów, polskich oficerów: nie dajcie się wrobić w rolę kozła ofiarnego”?
Nie ma prawa nikogo wszywać, a wojskowi go nie wysłuchają. Wojskowi są w systemie dowodzenia, podlegają pod ministra obrony narodowej i tutaj nie ma żadnej dyskusji. Ja osobiście nie bardzo rozumiem, co jest treścią takiego apelu. Wezwanie do buntu?
Wiele wskazuje na to, że opozycja chce to przedstawiać nawet jako możliwość puczu…
Takie działania i wypowiedzi nazwałbym dosłownie po żołniersku, ale tu Panie Redaktorze nie wypada. Powtórzę więc to, co już powiedziałam wcześniej. W nas żołnierzach nie ma pierwiastka buntu. My uznajemy tę władzę, która w tej chwili sprawuje władzę w państwie i niech sobie nikt nie wyobraża, że w tej chwili wojskowi wysłuchają kogokolwiek, kto próbuje siać zamęt i nawołuje wojsko do jakiegoś buntu czy puczu. Tego nie będzie. Ja to Panu i Czytelnikom gwarantuję. W Polsce żołnierze są lojalni i wierni przysiędze. Nie są natomiast i nie będą elementem gry na scenie politycznej.
Wojskowi są lojalni wobec rządu polskiego – każdego, który w danym momencie sprawuje władzę. Wojskowi respektują prawo, służą Ojczyźnie i Narodowi, a nie partii takiej czy innej, a Pan Tusk może sobie wołać… na puszczy...
Uprzejmie dziękuję Panu Generałowi za rozmowę.